Le Guess Who? od lat redefiniuje znaczenie festiwalu muzycznego — nie tylko poprzez odważne programowanie, ale też przez sposób, w jaki o tym programowaniu myśli. W świecie, w którym kultura coraz częściej podporządkowana jest logice rynku, ten festiwal proponuje coś przeciwnego: empatię jako akt radykalny.

Latem miałam ogromną przyjemność uczestniczyć w Unsound LAB Summer School, gdzie poznałam Bethnay Amber Andrzejak — osobę odpowiedzialną za program Le Guess Who?. Prowadzony przez nią warsztat dotyczył idei radykalnego programowania i tego, jak wygląda ono w praktyce. Im dłużej mówiła, tym bardziej nie mogłam uwierzyć, że takie festiwale naprawdę mają rację bytu. Czy coś takiego mogłoby wydarzyć się również u nas? Wiedziałam, że muszę porozmawiać z Bethany raz jeszcze — i udało się, tuż przed moją pierwszą wizytą na tym wyjątkowym festiwalu.

[YOU CAN READ THIS INTERVIEW IN ENGLISH]

Zacznijmy od idei radykalnego programowania – co to właściwie znaczy?

Radykalne programowanie, w moim rozumieniu, oznacza konsekwentne stawianie na pierwszym miejscu równości, empatii i człowieczeństwa – w ramach systemu i branży, które mają głęboko zakorzenione powiązania z historią kolonializmu, a dziś są całkowicie pochłonięte przez kapitalizm. Ta branża w gruncie rzeczy funkcjonuje poprzez wykorzystywanie wielu dla korzyści nielicznych. W Le Guess Who? wizja, misja i podstawowe wartości festiwalu stanowią ramy, w których radykalne programowanie stało się metodologią ich realizacji. Na początku celem nie było bycie radykalnym — wszystko zaczęło się od troski, miłości i zrozumienia. Te wartości są głęboko wpisane w naszą misję. Ale w świecie, w którym dziś żyjemy — ukształtowanym przez naszą przeszłość i teraźniejszość — istnieje pilna potrzeba, by zagłębić się w troskę, miłość i zrozumienie tak głęboko i nieustępliwie, że staje się to aktem radykalnym. Ciągłe stawianie równości, empatii i człowieczeństwa na pierwszym miejscu nie powinno być postrzegane jako radykalne; po prostu tak wygląda w społeczeństwie, które nie sprzyja tego typu wartościom.

MongTong – Le Guess Who? 2023

Jak wygląda radykalne programowanie w praktyce?

W praktyce korzystamy z kilku narzędzi, które pomagają nam wcielać tę ideę w życie. Pierwszym i najważniejszym z nich jest troska — troska o artystów, z którymi pracujemy, o rozmowy, które z nimi prowadzimy, i o relacje, które budujemy. Dobrym przykładem jest nasze podejście do procesów wizowych. Mamy pełną świadomość, że dla niektórych artystów ta droga jest prostsza niż dla innych — i często zależy to od tego, na jakim kontynencie mieszkasz albo jaki masz paszport. Dlatego częścią naszej pracy jest uznanie tych nierówności i świadome redystrybuowanie zasobów — czasu, pieniędzy i przestrzeni — tak, by wspierać tych, którzy systemowo byli z nich wykluczani. To oznacza również wnoszenie troski i człowieczeństwa do każdej interakcji. Przyglądamy się, dokąd globalnie trafiają nasze honoraria — czy koncentrują się głównie w USA i Wielkiej Brytanii, czy są rozdzielane w sposób bardziej zrównoważony. Prezentujemy line-upy bez hierarchii, dokładamy wszelkich starań, by pomóc artystom w uzyskaniu wiz, i nie zapominamy o instytucjonalnej władzy, jaką dysponujemy. Kolejnym kluczowym elementem jest inwestowanie w lokalne społeczności — w taki sposób, który odchodzi od eksploatacji, a kieruje się w stronę hojności i dzielenia się zasobami. To właśnie te praktyczne działania, dla nas, najlepiej oddają istotę radykalnego programowania.

Historia o artystach zmagających się z problemami wizowymi bardzo mnie poruszyła, gdy usłyszałam ją po raz pierwszy. Czy mogłabyś opowiedzieć, co się wtedy wydarzyło i jak jako zespół festiwalu na to zareagowaliście?

W Holandii — i ogólnie w Europie Zachodniej — sektor kultury kładzie obecnie ogromny nacisk na inkluzywność i różnorodność. Istnieją nawet polityki i granty mające na celu tworzenie bardziej otwartych i zróżnicowanych przestrzeni. Ale to stoi w rażącej sprzeczności z polityką wizową. Często zapraszamy artystów z różnych części świata, którzy składają wnioski o wizę, by potem usłyszeć odpowiedź: „Nie sądzimy, że mają wystarczający powód, by wrócić do swojego kraju, dlatego wiza zostaje odrzucona.” To absurd. Jednym z przykładów, który szczególnie zapadł nam w pamięć, jest ojciec jednej z naszych ubiegłorocznych kuratorek, Arooj Aftab. Sam jest znakomitym muzykiem i zaprosiliśmy go, by wystąpił na festiwalu. Nigdy wcześniej nie widział swojej córki grającej na żywo. Złożył wniosek o wizę — i został on odrzucony właśnie z tego powodu. Kiedy zapytaliśmy, czy chce spróbować ponownie, odpowiedział, że nie — poczuł się całkowicie odczłowieczony. W 2024 roku mieliśmy do czynienia z wieloma podobnymi przypadkami. Nasz zespół ma duże doświadczenie i bardzo aktywnie wspiera artystów w procesach wizowych, ale po latach takich zmagań postanowiliśmy wydać publiczne oświadczenie. Zapytaliśmy: jak to możliwe, że kraj wzywa do inkluzywności i różnorodności, a jednocześnie odmawia wjazdu artystom, którzy są jej uosobieniem? To po prostu nie ma sensu. Po opublikowaniu oświadczenia skontaktowała się z nami organizacja nadrzędna, która koordynuje globalne centra wizowe, i rozpoczęliśmy rozmowę o tym, jak można zmienić politykę wizową, by ułatwić artystom dostęp. Dzięki temu kontaktowi w tym roku każda wiza artysty została jak dotąd zaakceptowana — i jesteśmy przekonani, że pozostałe również zostaną. To ogromny krok naprzód.

Ambience Day 2 – Le Guess Who?

Czy myślisz, że to doświadczenie może zainspirować szerszą zmianę — może nawet wpłynąć na politykę wizową w innych krajach?

Niestety, zmiany w tej dziedzinie zachodzą znacznie wolniej, niż byśmy tego chcieli. Staramy się jednak podtrzymywać tę rozmowę — na przykład w ramach naszego programu Discourse, w którym zapraszamy zarówno artystów, jak i osoby zajmujące się polityką kulturalną. To temat, który wymaga stałej uwagi i wspólnej presji. W Holandii wiele organizacji zobaczyło nasze oświadczenie i od tamtej pory kontaktuje się z nami, by poprosić o radę lub podzielić się własnymi doświadczeniami. To coś, do czego bardzo zachęcamy — do transparentnej komunikacji między instytucjami w kwestiach związanych z procesami wizowymi. Im więcej wiedzy wymieniamy, tym silniejsza staje się nasza wspólna pozycja. W idealnym scenariuszu chcemy przyczynić się do większej zmiany na poziomie europejskim, ponieważ polityka wizowa kształtowana jest w ramach Unii Europejskiej. Więc tak, wierzę, że to doświadczenie może — i miejmy nadzieję, że z czasem rzeczywiście będzie — miało wpływ także na inne kraje.

Innym aspektem działalności Le Guess Who?, który naprawdę się wyróżnia, jest współpraca z lokalnymi społecznościami w Utrechcie. Jak podchodzicie do tych partnerstw i co one wnoszą do festiwalu?

Zauważyliśmy, że relacje między ugruntowanymi instytucjami a oddolnymi kolektywami zostały poważnie nadwyrężone. Często pojawia się napięcie i brak zaufania, ponieważ przez długi czas instytucje traktowały te mniejsze społeczności w sposób niesprawiedliwy. Zaczęliśmy więc zadawać sobie pytanie: jak możemy te relacje naprawić i pielęgnować? Nasz zespół, który zajmuje się współpracą lokalną, sam wywodzi się ze środowisk oddolnych. To doświadczenie z pierwszej ręki pomaga nam zrozumieć, co jest potrzebne, by odbudować zaufanie. Co roku blisko współpracujemy z trzema lokalnymi kolektywami lub społecznościami. Otrzymują one uczciwe wynagrodzenie, budżet na program i produkcję oraz wsparcie naszego zespołu od początku do końca — zarówno w kwestiach twórczych, logistycznych, jak i komunikacyjnych.

Zapraszamy je do tworzenia działań, które rzeczywiście służą ich społeczności. Czasem oznacza to, że część programu jest otwarta dla publiczności, a część pozostaje prywatna, dostępna tylko dla członków danej grupy. Nie chodzi o pogoń za uznaniem czy dużymi liczbami. Chodzi o inwestowanie w relacje, wzajemną naukę i tworzenie zdrowej wymiany. Traktujemy to jako proces długofalowy — taki, który trwa przez cały rok i kolejne edycje festiwalu. Nie zawsze skutkuje on dużym projektem każdego sezonu, ale utrzymujemy kontakt, współpracujemy w różnych formach i podtrzymujemy dialog. Celem jest wzmocnienie lokalnego ekosystemu, a nie traktowanie tych grup jako jednorazowych partnerów.

Stawiamy też na wspieranie społeczności, które napotykają systemowe bariery w dostępie do finansowania. Na przykład w tym roku współpracujemy z muzułmańskim queerowym kolektywem, który często jest wykluczany z grantów ze względu na religijny wymiar swojej działalności. Dla nas ważne jest, by wykorzystać nasze zasoby do wzmocnienia właśnie takich głosów.

Blanco Teta at EKKO by Maarten Mooijman

Kiedy dowiedziałam się, że Le Guess Who? nie ma headlinerów, pomyślałam, że to bardzo odważny krok — zwłaszcza w świecie, w którym wszystko kręci się wokół wielkich nazw.

Dla nas to bezpośrednio wiąże się z kwestią równości. Jeśli spojrzysz na mapę świata i zobaczysz, jak rozkładają się honoraria za występy, zauważysz, że koncentrują się one głównie wokół USA i Wielkiej Brytanii. Artyści z tych krajów często otrzymują znacznie wyższe stawki niż ci pochodzący na przykład z Afryki. Kiedy pomyślisz o tym w kontekście historii kolonializmu i idei reparacji, staje się jasne, że geografia nie powinna decydować o wartości artysty. Dlatego postanowiliśmy zmniejszyć tę różnicę. Ustaliliśmy maksymalne honorarium, które jest znacząco niższe od tego, co oferują inne festiwale — dzięki czemu możemy podnieść te niższe stawki i wprowadzić większą równowagę. Poza kwestią finansową prezentujemy też artystów w sposób całkowicie niehierarchiczny. Nie ma headlinerów — line-up ułożony jest alfabetycznie. Myślimy o festiwalu jak o patchworkowej narzucie: każdy artysta stanowi niezbędny element całości. Jeśli zabrakłoby jednego kawałka, w tkaninie powstałaby dziura.

To podejście jest głęboko związane z naszym przekonaniem, że artyści nie są produktami ani maszynami do sprzedaży biletów. Są ludźmi, silnie związanymi ze swoją praktyką i pasją. I to niezależnie od tego, skąd pochodzą. Oczywiście, czasami takie podejście rodzi tarcia. Niektórzy artyści lub ich zespoły są przyzwyczajeni do pracy w ramach struktur hierarchicznych. Ale zawsze powtarzamy: nie ma tu miejsca na ego — ani dla nas jako programerów, ani dla artystów, z którymi współpracujemy. I to w porządku. Jeśli nasz sposób działania nie jest zgodny z czyimiś oczekiwaniami, to może po prostu nie jesteśmy dla siebie właściwą platformą. Mimo to otacza nas niesamowita sieć artystów, którzy podzielają nasze wartości — ludzi napędzanych miłością do muzyki i pragnieniem tworzenia bardziej empatycznego świata. Nawet jeśli tutaj zarobią mniej niż gdzie indziej, zyskują coś innego: pełną wolność twórczą. Mogą eksperymentować, podejmować ryzyko i próbować rzeczy, których wcześniej nie robili. Nie prosimy ich, by przypodobali się publiczności — po prostu tworzymy dla nich przestrzeń, by mogli być w pełni sobą.

Jak oceniacie, na ile Le Guess Who? spełnia swoją ideę odkrywania – zarówno muzyki, jak i nowych sposobów myślenia o świecie?

To ciekawe pytanie, bo odkrywanie to coś, czego nie da się naprawdę zmierzyć w sposób ilościowy. Nie można powiedzieć: „tylu i tylu ludzi odkryło coś nowego.” Ale czasami słyszymy historie, które są dla nas jasnym sygnałem, że nasza wizja działa. Na przykład rozmawiałam kiedyś z uczestniczką, która przyjeżdża na festiwal co roku. Powiedziała mi, że zawsze przychodzi z otwartym umysłem — bez oczekiwań, bez planu — po prostu zanurza się w doświadczeniu. Słucha, eksploruje, poznaje kontekst stojący za muzyką, a w poniedziałek po festiwalu budzi się z poczuciem, że coś w niej się zmieniło. Każdego roku wyjeżdża z głębszym poczuciem empatii i zrozumienia wobec ludzi, których życie i doświadczenia różnią się od jej własnych. Usłyszeć coś takiego — to niezwykle poruszające.

Inny moment, który mocno zapadł mi w pamięć, wydarzył się w zeszłym roku. Współpracowaliśmy ze społecznością queer z Azji Południowo-Wschodniej, która w czasie festiwalu stworzyła własną przestrzeń — w tym wspólny posiłek dla queerowych osób z tej części świata, mieszkających w Holandii. Jedna z uczestniczek tego spotkania później sama zgłosiła się do współpracy z nami. Opowiedziała, że wychowała się w indonezyjskiej rodzinie, która chciała całkowicie zasymilować się z kulturą niderlandzką, przez co praktycznie straciła kontakt ze swoimi korzeniami. Udział w tym wydarzeniu zmienił jej życie — w tym roku wyjeżdża do Indonezji na kilka miesięcy, by ponownie połączyć się ze swoim dziedzictwem. Dla mnie właśnie w ten sposób mierzymy nasz wpływ: poprzez takie historie. Tu nie chodzi o liczby. Chodzi o transformację — nawet jeśli dokonuje się po cichu, jedna osoba na raz.

Birth of Manuel at Hof van Cartesius by Rogier Boogaard

W tym roku uruchomiliście też kampanię fundraisingową — coś dość rzadkiego w przypadku festiwalu tej skali. Dlaczego ten krok był dla was ważny i czym w waszej pracy jest niezależność finansowa?

Niezależność to absolutne sedno tego, kim jesteśmy. Staramy się chronić ją za wszelką cenę, bo to właśnie ona pozwala nam pozostać wiernymi naszym wartościom. Ale rzeczywistość jest taka, że co roku nasz budżet kończy się z lekkim deficytem — a tego nie da się utrzymywać w nieskończoność, zanim nie stanie się to problemem. Dlatego rozpoczęliśmy zbiórkę, żeby wypełnić tę lukę — i reakcja ludzi przerosła nasze oczekiwania. To było naprawdę poruszające widzieć, jak bardzo nasza publiczność chce nas wesprzeć. Uświadomiło nam to, że to, co robimy, naprawdę ma dla ludzi znaczenie — tak duże, że chcą coś od siebie dać w zamian. Za tym stoi też szersza idea. Ostatnie dyskusje wokół KKR — i fakt, że niektóre duże festiwale są dziś własnością firm inwestujących w szkodliwe branże — pokazały, jak kluczowa jest niezależność. Bycie powiązanym z takimi strukturami byłoby w bezpośredniej sprzeczności z naszą wizją.

Oczywiście finansowanie publiczne też nie jest pozbawione kompromisów, ale istnieją różne ich stopnie. Bardzo uważnie wybieramy, z kim współpracujemy — na przykład współpracujemy z firmą Ableton, jedną z nielicznych niezależnych marek, które podzielają nasze wartości. Prowadzimy też listę bojkotu i prosimy nasze miejsca partnerskie, by w miarę możliwości korzystały z etycznych marek napojów. Dla nas niezależność nie jest więc tylko kwestią finansową — to postawa moralna. To wybór zgodności z własnymi przekonaniami ponad wygodę — nawet jeśli oznacza to więcej pracy.

Masz bardzo ciekwe doświadczenie zawodowe — zanim dołączyłaś do Le Guess Who?, zajmowałaś się programowaniem w zupełnie innym kontekście. Czy mogłabyś opowiedzieć, jak ta droga się zaczęła?

Zanim dołączyłam do Le Guess Who?, byłam bardzo zaangażowana w działania oddolne — na długo zanim różnorodność i inkluzywność stały się tematami głównego nurtu. To było jeszcze przed protestami po śmierci George’a Floyda, w czasie, gdy instytucje często kwestionowały, po co w ogóle potrzebne są takie przestrzenie. Pracowałam w multidyscyplinarnej platformie skupionej wokół osób FLINTA [ang. Female, Lesbian, Intersex, Non-binary, Trans, Agender], a te współprace były zazwyczaj nierówne: mnóstwo negocjacji, mnóstwo nieodpłatnej pracy w zamian za „ekspozycję”. To było frustrujące. To doświadczenie uświadomiło mi, że potrzebuję lepszych narzędzi, by wyjaśniać, dlaczego ta praca jest ważna. Zaczęłam więc studiować teorię gender i postkolonialną — nie tylko po to, by zrozumieć ją akademicko, ale żeby móc mówić o tych kwestiach w sposób, którego decydenci nie mogliby tak łatwo zignorować. Później kontynuowałam naukę w dziedzinie muzykologii kulturowej, bo chciałam badać, jak sztuka, muzyka i teoria krytyczna się przenikają.

Dołączenie do Le Guess Who? było jak powiew świeżego powietrza. Po raz pierwszy nie musiałam walczyć o uzasadnienie własnej perspektywy. Mogłam wnosić zarówno wiedzę akademicką, jak i doświadczenie życiowe — i od razu spotkałam się ze zrozumieniem, że to, co wnoszę, ma wartość. Nawet jeśli coś nie było jeszcze w pełni zrozumiałe, zawsze była gotowość, by zrobić na to miejsce w rozmowie. To wciąż rzadkość. Wiele instytucji mówi o inkluzywności tylko powierzchownie, ale waha się, gdy trzeba podjąć realne, często niewygodne działania. To, co wyjątkowe w Le Guess Who?, to brak strachu przed takimi krokami — nawet jeśli oznaczają one podważanie status quo.

Z twojej historii widać, że muzyka i kwestie społeczne zawsze były gdzieś obok siebie. Jak to się stało, że te dwie pasje ostatecznie połączyły się w twojej pracy?

Jako dziecko chciałam zostać gwiazdą pop — chyba od tego wszystko się zaczęło! (śmiech) Ale kiedy patrzę wstecz na moją rodzinę, widzę, że muzyka i świadomość społeczna zawsze były w niej obecne. Ze strony mojego ojca mój dziadek wychował się w mieszanej, brytyjsko-jamajskiej rodzinie i pracował w kopalni — w bardzo robotniczym, wielokulturowym środowisku. Mój tata jest konduktorem i od lat działa w związkach zawodowych — organizuje strajki i walczy o prawa pracowników. Z tej strony odziedziczyłam silne poczucie sprawiedliwości i solidarności. Jednocześnie w mojej rodzinie było wielu ludzi zafascynowanych muzyką, więc te dwie rzeczy — muzyka i dążenie do równości — od zawsze były dla mnie ze sobą nierozerwalnie związane. Zaczęłam organizować imprezy klubowe dość wcześnie, a dzięki znajomym ze sceny dowiedziałam się o Le Guess Who?.

Byłam ogromną fanką Alice Coltrane, a kiedy jej chór wystąpił na festiwalu, całkowicie mnie to oczarowało. Nie zawsze mogłam sobie pozwolić na bilet, kiedy byłam młodsza, ale czułam, że dzieje się tam coś naprawdę wyjątkowego. Później, gdy pojawiło się ogłoszenie o pracę dla programera, napisałam coś w rodzaju manifestu — o tym, jak rozumiem programowanie i dlaczego radykalne podejście do kuratorstwa jest tak ważne. Zadzwonili do mnie — i od razu poczułam, że to właściwe miejsce. Dla mnie muzyka i równość zawsze szły w parze. Ta kombinacja stała się moim sposobem na wprowadzanie w świecie małych, ale znaczących zmian.

Patrząc z perspektywy wszystkich swoich dotychczasowych doświadczeń — jakiej rady udzieliłabyś kuratorom i organizatorom, którzy chcą pracować w bardziej radykalny i inkluzywny sposób?

Przede wszystkim — uwzględnijcie dodatkowy czas i pracę, jakich ten rodzaj działalności wymaga. Programowanie w naprawdę inkluzywny i radykalny sposób to więcej wysiłku — więcej troski, więcej rozmów, więcej cierpliwości. Wiele organizacji to lekceważy i próbuje robić to w tych samych ramach czasowych, co wcześniej — dlatego dobre intencje często się rozpadają. Warto walczyć o ten dodatkowy czas w swoim zespole czy instytucji — poprosić o przestrzeń, by zrobić to porządnie. Po drugie — miej świadomość swojej pozycji. Kim jesteś i jakie przywileje albo ograniczenia się z tym wiążą. Dostosuj do tego swoje ego. Jeśli jesteś w pozycji władzy i otaczają cię ludzie, którzy wyglądają i myślą podobnie jak ty, to twoim obowiązkiem jest zrobić miejsce dla innych. Ale jeśli jesteś osobą, która rzadko widzi swoje odbicie w takich przestrzeniach — zajmij tę przestrzeń. Weź ją dla siebie. Obie strony wymagają samoświadomości i równowagi.

I po trzecie — nie odpuszczaj. Napotkasz przeszkody, odmowy, odrzucone wnioski wizowe, zamknięte drzwi. Ale idź dalej. Podejmuj ryzyko — a właściwie to, co nazywamy ryzykiem, wcale nim nie jest; to inwestycja w kulturę, w ludzi, w przyszłość tego ekosystemu. Zwłaszcza dla tych z nas, którzy pracują w Europie Zachodniej, przywilej wiąże się z odpowiedzialnością — by wykorzystywać go i pozostać nieustępliwymi w imieniu innych.

Posted in WywiadTagged