Muzyka tworzona przez Michała Rutkowskiego, nagrywającego pod pseudonimem Bałtyk, budzi we mnie wiele pozytywnych skojarzeń. Twórczość tego artysty pojawiła się w moim życiu nagle i towarzyszyła mi w kilku istotnych chwilach, współtworząc miłe wspomnienia. Dlatego gdy przyszło mi przeprowadzić pierwszy wywiad dla Undertone, wiedziałem, że to właśnie z Michałem powinienem rozmawiać. Przed Wami kilka stron konwersacji m.in. o emocjach, procesie twórczym i obnażaniu się przed słuchaczami.

Jesteś artystą, który oprócz nagrywania muzyki zajmuje się także sztukami wizualnymi. Czy te dziedziny się wzajemnie uzupełniają? Czy to, że tworzysz sztukę wizualną, wpływa na plastyczność komponowanych przez ciebie utworów? A może odwrotnie, to komponowanie muzyki wpłynęło na proces tworzenia przez ciebie grafik i obrazów? 
Ciężko się o tym wypowiedzieć. Na pewno mogę powiedzieć to, co stwierdziła moja profesor ze studiów, a tak właściwie to dwójka profesorów. To było na zajęciach z rysunku i malarstwa. Zazwyczaj profesorowie, podchodząc do studentów, zadają pytania w stylu: kim pan jest, bo widzę u pana pewne naleciałości, widzę, że w jakimś kierunku wizualnym pan aspiruje, albo pan ma taką i taką osobowość. Często przeradza się to w rozmowę o tym, że ja tworzę muzykę. W odpowiedzi słyszałem, że to widać po moich dziełach. Że w mojej sztuce wizualnej jest sporo „muzykalności”. Mam wrażenie, że to przejawia się głównie w tym, że pojawia się u mnie nacisk na duże kontrasty. Poza tym ja lubię robić rzeczy w miarę szybko, ale jednocześnie trzymać się ram, które sobie wyznaczam. Wierzę, że w określonych kanwach i wymaganiach, które sobie stawiamy, zawsze znajduje się większa idea bądź lekcja dla nas jako artystów.  

Okej, to może chciałbyś powiedzieć, jaka jest idea w kanwach i wymaganiach, które sam sobie stawiasz? 
No ja na przykład, dajmy na to, że tworzę jakiś szkic, rysuję osobę, lubię wtedy ugryźć to z kilku stron. Ciężko jest mi zacząć coś robić i mieć flow, lubię raczej wpaść na jakiś pomysł, który ze mną rezonuje i dopiero wtedy do tego przysiąść. Muszę zacząć to robić w miarę szybko, żeby uhonorować wszystkie emocje, które są z tym związane. Czyli uznajmy, że chcę zrobić przykładowo cézannowską perspektywę, np. szkicuję to, co jest w moim najbliższym otoczeniu. Ustalam najpierw tę perspektywę, potem następną, potem je łączę, aż może wyjdzie coś w miarę ciekawego i wartego zobaczenia. Warto słuchać swoich własnych pomysłów, a gdy one już się pojawią, to należy oddawać im należyty szacunek. 

Czyli to, że tworzysz w miarę szybko, jest uhonorowaniem emocji, starasz się, żeby nie ulotniły się z ciebie, żeby nie uleciało zbyt wiele? 
Tak, i to też jest trochę niezdrowe, a przynajmniej w muzyce, bo w sztuce wizualnej najprzyjemniej mi się pracuje z komputerem bądź wręcz z ekstremalnie namacalnymi środkami, jakąś farbą czy akrylem, które pozwalają wykonywać zamaszyste, szybkie ruchy. Natomiast w muzyce zauważyłem, że żeby być zadowolonym z twórczości, muszę być w miarę pieczołowity. Dlatego często kończy się tak, że jeśli zamierzam w pełni uhonorować to co robię, to potrafię siedzieć przy komputerze osiem czy dwanaście godzin, i to nad jednym utworem. Tak długo, aż wreszcie poczuję, że już mogę dać sobie spokój. Na pewno nie jest to dobre, ale próbowałem pracować inaczej i mam z tym problem. Nie polecam takiej pracy nikomu. [śmiech]

Czyli to, że tworzysz muzykę, widać w twoich obrazach. Moim zdaniem, wynikającą z tworzenia sztuki wizualnej plastyczność widać też w komponowanych przez ciebie utworach. Zgodzisz się z tym? 
Zależy mi bardzo na tym, by kreować jakąś rzeczywistość z otaczających mnie przedmiotów i środowiska, z tego kolorytu. Teraz jak piszę nowe utwory, to trochę bardziej to widać. Bo nieco bardziej się oddałem sztuce wizualnej. Mam wrażenie, że samo wspomnienie tego, jakiego koloru coś jest, czy wrzucenie koloru do utworu, w formie przymiotnika czy nawet zwykłego rzeczownika, to zabieg na plus. Wierzę w to, że ludzie asocjują z kolorami jakieś dane emocje. Pomimo tego, że to może brzmieć jak jakaś alternatywna medycyna psychologiczna, to ja wierzę, że jednak asocjujemy się z tymi kolorami, to silniejsze od nas i warto do tych skojarzeń sięgać. 

No jasne, kolory jednak bardzo łatwo się kojarzy. Chciałbym się teraz zapytać, czy któraś z uprawianych przez ciebie dziedzin sztuki jest ci bliższa, może w którejś z nich lepiej się czujesz? 
Nie wiem, na pewno czuję się ostatnio o wiele lepiej, jeśli chodzi o tworzenie. Udało mi się zauważyć, że mój proces nie jest idealny, w pełni zdrowy, on nie pozwala na aktywne uczenie się. A wydaje mi się, że to bardzo rozwija. Mam wrażenie, że ostatnio wracam do takiego podejścia, że pozwalam sobie zadawać więcej pytań, daję sobie więcej czasu. Szczerze wydaje mi się, że tworzę trochę mniej, ale za to w taki sposób, że nie ma to negatywnego wpływu na mnie. Nie czuję już, że mam twardy orzech do zgryzienia, że sztuka ma dominujący wpływ na moje życie. 

Więc jak rozumiem bywały momenty, gdy sztuka negatywnie się odbijała na twoim samopoczuciu? 
Tak, bez dwóch zdań. Gdy komuś bardzo zależy, a do tego ma pewne standardy, których od siebie wymaga i ich nie spełnia, to jest logiczne, że z tego wynika bardzo dużo negatywnych uczuć. Mam wrażenie, że dużo ludzi tworzących sztukę ma ten problem. Bardzo fetyszyzuje się tego typu podejście, perfekcjonizm, gdzie artysta dobija się swoimi własnymi wymaganiami. Moim zdaniem nie powinniśmy tego fetyszyzować, tylko piętnować. Szczerze myślę, że sztuka wychodzi o wiele lepiej wtedy, gdy dajemy sobie trochę więcej powietrza. Wtedy możemy faktycznie się jej przyjrzeć zdrowym okiem. 

Czyli poniekąd dobrze, gdy sztuka jest też spontaniczna? 
Tak, to prawda. Chociaż ja się zawsze bałem tej spontaniczności. Zawsze jak tworzę muzykę, to jednak pojawia się ta myśl: o, teraz usiądźmy i poróbmy muzykę i to faktycznie jest trochę spontaniczne, jest mniej zorganizowane. Ale też nieco się określenia „spontaniczny artysta” boję, bo to też jest łatka, którą można przypiąć, i rodzaj wymagań, które sobie stawiamy. Ktoś może sobie powiedzieć, że jest spontanicznym artystą, i że nie będzie pracował w sposób wykalkulowany, schematyczny, i to też może w pewien sposób ograniczać. 

Krótko mówiąc, trzeba jednak zachować złoty środek? 
No tak, jak we wszystkim. Trochę to trywialne, ale robimy sztukę odbieraną przez młode osoby, a młode osoby lubią ekstremalne postacie sztuki, bo i łatwiej się z taką formą utożsamiać, zwłaszcza, gdy kimś rzucają na lewo i prawo hormony. Myślę, że warto jest o tym mówić, że jednak w tworzeniu sztuki i obcowaniu z nią, warto szukać złotego środka.

Twoja muzyka jest introwertyczna w jak najlepszym tego słowa znaczeniu. Jak myślisz, trudniej byłoby ci tworzyć tak osobiste kompozycje, gdybyś nie pracował solo? 
Tak mi się wydaje. Te kompozycje powstają głównie na podstawie tego, co się dzieje ze mną, jakie myśli mi towarzyszą. Oczywiście człowiek zżywa się ze swoimi najlepszymi przyjaciółmi, powstaje pewna intymność. Wydaje mi się jednak, że żeby pozwolić sobie na taki poziom intymność z ludźmi, którzy są nam bliscy, potrzeba ogromnych pokładów energii, dużo dojrzałości i umiejętności szanowania swoich uczuć, niekwestionowania ich. A gdy się jest samemu, to ten problem się nie pojawia najczęściej. 

No tak. Ale jednak te emocje znajdują w końcu ujście w muzyce, którą z kolei dzielisz się z dziesiątkami tysięcy osób. Czy nie jest ci trudno obnażyć się z emocji przed słuchaczami? 
To jest nielogiczne, ale odnoszę wrażenie, że w sztuce i w internecie pojawia się ten problem, że wielu ludzi staje się jedną szarą masą. Czytałem kiedyś o tym, że to jest problem przykładowo dla Youtuberów. Gdy oni zwracają się do publiczności, to ciężko im wyobrazić sobie, że to może być odebrane przez tyle i tyle osób, w taki i taki sposób, wiec cała ta publika staje się szarą masą. A w oczach publiczności z tą osobą, przez to, że nie boi się, tak jak to mówisz, obnażyć, tworzy się dość jednostronna relacja. Mam wrażenie, że przez to łatwiej mi się obnażyć właśnie przed tą szarą masą, niż przed najbliższymi. 

Czyli to jest w pewien sposób terapeutyczne i oczyszczające, otwieranie się przed wspomnianą szarą masą? 
Jakbym myślał o tym, że ludzie, którzy mnie słuchają, to ludzie z różnymi doświadczeniami, preferencjami, wymaganiami w stosunku do mnie, to bardzo ciężko byłoby mi cokolwiek zrobić, bo bałbym się oceny tych ludzi. Dlatego dużo łatwiej mi myśleć o tych ludziach, że to po prostu słuchacze, wspomniana szara masa. A co do wspomnianej przez ciebie terapeutyczności – dla mnie to nie jest terapeutyczne, bo nie słyszę perspektywy drugiej osoby. Może kiedyś było, bo sam fakt mówienia o sobie samym na głos, o swoich emocjach i uczuciach jest ważny, ale z wiekiem ten fakt przestał być odkrywczy. Teraz to jest coś, co robię naturalnie. Tworzenie muzyki o tym, co czuję, przestało być terapeutyczne, bo chciałbym usłyszeć perspektywę innej osoby, dowiedzieć się, jak ona odbiera moją twórczość. Żeby ona nie była swoistym pokojem echo. 

Okej, czyli z jednej strony masz ten mechanizm obronny, szarą masę i strach przed oceną, ale z drugiej strony chciałbyś poznać odczucia swoich odbiorców? 
Tak mi się wydaje. Dlatego takie rzeczy się upublicznia – człowiek myśli o tym, jak zostanie odebrany, bo robi coś, co jest dla niego ważne, z czego jest dumny, ale zawsze pamięta się o tym, co mogą powiedzieć inni. Twierdzenie, że mam w dupie to, co ludzie o mnie pomyślą, jest moim zdaniem bardzo nieludzkie, nienaturalne. Jednak pojawiają się myśli, że nie byłoby fajnie zrobić coś osobistego, a potem usłyszeć, że to był najgorszy wybór kreatywny na świecie.



Dobra, w takim razie pozwól, że ja podzielę się z tobą swoimi odczuciami odnośnie twojej muzyki. 
Spoko. 

Słuchając twoich płyt, zawsze czułem swego rodzaju nieodgadnioną tęsknotę płynącą z tej twórczości. Co swoją drogą od razu skojarzyło mi się z twoim pseudonimem artystycznym – bo jednak to podobne uczucie, którego doświadczałem, patrząc na bezmiar wód, tę ogromną nieodgadnioną przestrzeń. Dlatego chciałem się zapytać, czy dobór pseudonimu to w tym przypadku świadomy zabieg.
Tak, trafiłeś w dziesiątkę. Będąc nad morzem, mając te siedemnaście czy szesnaście lat, człowiek miał wrażenie, że przychodzą mu do głowy głębokie myśli. Znajdowałem się pewnego razu właśnie nad Bałtykiem, był zimny ranek, poza sezonem, więc praktycznie nie było ludzi, no i poczułem, że to niesamowicie piorunujące uczucie, tak patrzeć na morze. Byłem wtedy zajarany takimi rzeczami jak spiritus movens, przeświadczeniem, że przez cały świat i naturę przepływa jakaś siła, duch. Szukałem wtedy takich doświadczeń, więc to uczucie dominującego bezkresu, absolutna dominacja natury bardzo mnie zmotywowały i zainspirowały do tworzenia sztuki. Starałem się to złapać. 

Czyli to nie tylko pseudonim – faktycznie starałeś się oddać to uczucie w muzyce. 
Tak, bez dwóch zdań. Jak już wspomniałem – jestem trochę control freakiem, więc gdyby to nie był starannie przemyślany zabieg, to byłoby to nienaturalne dla mnie. [śmiech]

No tak. Cieszy mnie w takim razie, że odczuwam twoją muzykę tak, jak to sobie zaplanowałeś.
Tak, dokładnie. [śmiech] Zgodnie z instrukcja obsługi. 

A może jednak ucieszyłoby cię, gdyby ktoś interpretował ją zupełnie inaczej? 
To mogłoby być ciekawe, natomiast staram się nie przykładać do tego większej wagi emocjonalnej. Każde doświadczenie innych osób jest dla mnie cenne, ale z tego, że ludzie czują moją muzykę tak, jak ja, też czerpię dużo szczęścia. 

No jasne. Powiedz mi, czy to, że zostałeś muzykiem, wpłynęło w jakiś sposób na to, w jaki sposób obierasz muzykę? Słuchając twórczości innych artystów, stajesz się zwykłym odbiorcą czy może szukasz pewnych elementów, które mógłbyś wpleść do swoich dzieł? 
To zależy od nastroju, ale często gdy czegoś słucham i dany utwór mi się spodoba, to zastanawiam się nad tym, dlaczego tak właściwie podoba mi się ten konkretny dźwięk. Najczęściej wychodzi z tego to analityczne podejście do muzyki, jestem gotów zrobić dysekcję tego dźwięku. To też kwestia mojej natury, dlatego czasem zwykłe słuchanie muzyki odchodzi w cień. 

Czy pamiętasz może, jaka twórczość ostatnimi czasy zainspirowała cię do wspomnianej dysekcji dźwięku?
Wiesz co, zrobiłem sobie listę, bo jest tego bardzo dużo. Najnowszą pozycją na niej jest Black Country, New Road. 

O, cieszy mnie to bardzo, bo jestem ogromnym fanem tego zespołu. 
Wiesz, najczęściej czerpię trochę podświadome inspiracje, jeśli można tak to nazwać. To jest tak, że ja odpalam swoją muzykę i słyszę, że o, to jest podobnie rozwiązane do tego, co wcześniej słuchałem. Fajnie jest uhonorować inspirujących twórców w ten sposób. Świadomych inspiracji jest o wiele mniej, ale te podświadome szczególnie warto uhonorować, bo są najciekawsze – sami siebie potrafimy zaskoczyć, że coś z nami tak mocno zarezonowało. 

I tutaj znowu wychodzi wspomniana już spontaniczność, prawda? Bo jednak podświadomość działa w poniekąd spontaniczny sposób. 
Tak, nie mamy nad tym wpływu, to prawda. 

Zostając przy inspiracjach – lubisz, gdy twoja twórczość jest porównywana do dzieł innych muzyków? 
To zależy od osoby. Mnie jest bardzo ciężko różnicować, co powinno się pisać o muzyce bądź jak ją odbierać, bo ja tego nie robię, ja ją jedynie tworzę. Nie wiem za bardzo, czego szukają odbiorcy, poznając nową muzykę. Osobiście zdecydowanie wolę, gdy pisząc o mojej muzyce, ktoś przedstawia emocje, które ona w nim budzi, co w niej widzi, z czym mu się kojarzy, z jakim doświadczeniem. Albo gdy ta osoba jest gotowa zrobić dysekcję konkretnej zawartej w twórczości idei, to też jest ciekawe. Takie porównywanie kojarzy mi się z raczej użytkowym podejściem, to jest pisanie o sztuce w bardzo praktyczny sposób. Tak samo jest z pisaniem o modzie, to też jest problem moim zdaniem. Zauważyłem, że ludzie rzucają epitetami, mówi się bardzo dużo pozytywnych rzeczy, dokonuje się porównań, ale bardzo mało mówi się o relacji odbiorcy z dziełem, jaka idea jest podnoszona itd. 

Czyli pisząc o muzyce, zdecydowanie powinno się pisać o emocjach, które ona wywołuje? 
Tak mi się wydaje, bo to najbardziej ludzkie i z jednej strony najprostsze, ale z drugiej dość trudne rozwiązanie. Warto uhonorować tę część odbioru sztuki. W ten sposób bierze się muzykę za to, czym ona jest, czyli bezpośrednim otoczeniem się emocjami, a przy okazji robi się bardzo inteligentną rzecz, próbując zobrazować muzykę za pomocą słów, które tak naprawdę są mało ludzkie. 

No tak, jednak przy pomocy słów trudno oddać coś tak abstrakcyjnego, jak emocje, prawda? 
Dokładnie, o tym mówię. Może nas to zdominować, dlatego rozumiem, że ludzie, którzy robią to hobbystycznie, mogą nie mieć na to czasu i energii. 

Czym według ciebie powinien charakteryzować się perfekcyjny utwór bądź album? 
Powinien podnosić idee, które są ważne dla twórcy, i powinien je przedstawiać w ten sposób, że odbiorcy są w stanie dostrzec, że to było dla twórcy w tym momencie istotne. To nie musi być koniecznie idea, może to być również jakieś uczucie, doświadczenie. Idealna płyta bądź utwór powinny być osobiste i to nie tylko na kanwach tekstu. Przykładowo ktoś może napisać super linię basową, bo kocha grać na basie i sprawia mu to ogromną radość, to powinno się słyszeć w muzyce. 

W takim razie musisz lubić twórczość Phila Elveruma? Bo jednak płyta A Crow Looked at Me to szczyt tego, jak osobista może być muzyka. 
Tak, to jest do bólu osobisty album, na tyle, że ja nie potrafię go słuchać. Ostatnio się od niego odsunąłem, bo to dla mnie zbyt przytłaczająca twórczość. Mam tatuaż związany z Philem i kiedyś to był dla mnie absolutnie fundamentalny muzyk, ale teraz zauważyłem, że jego sztuka wymaga za dużo poświęcenia z mojej strony. Ciężko jest mi słuchać jego twórczości i czuć, że honoruję ją w należyty sposób, bo to jednak osoba, która oddaje całego siebie za pomocą muzyki.

Pod tym względem twoja twórczość skojarzyła mi się z muzyką Phila – też jest emocjonalna i osobista. 
No tak, często słyszałem porównania naszej twórczości, chociaż trochę w tym było stereotypu, że jest koleś i on jest smutny i tworzy sobie muzykę. Szczerze powiedziawszy, to zawsze mnie to trochę męczyło. Być może to jakiś przejaw mojej niedojrzałości jako artysty, że nie jestem w stanie przekazać tego co czuję w jakiś bardziej osobisty, indywidualny sposób. Ale na to się nie ma wpływu. 

Wiesz co, ja porównywałem samo obnażanie się, emocjonalność muzyki. Moim zdaniem twoja twórczość ma jednak własna tożsamość, inną od tego, co tworzy Phil, więc nie martw się. 
Okej, dobrze to słyszeć, bo jednak jak się człowiek zamyka w środowisku twórczym, to zaczyna się szukać potwierdzeń tego, że jest się sobą. 

Wydaje mi się, że to wspólny mianownik wielu artystów. [śmiech]
No tak.

Ostatnie pytanie – masz jakiegoś wykonawcę, z którym bardzo chciałbyś wystąpić kiedyś na scenie albo nagrać płytę? 
Tak, ostatnio jestem psychofanem Billa Callahana i zespołu Smog. Zauważyłem, że ostatnimi czasy nawiązuję bardzo dużo do jego twórczości, więc to byłoby bardzo fajne. 

Z mojej strony to na tyle, dziękuję uprzejmie na rozmowę! 
Dzięki wielkie!

Posted in WywiadTagged ,