To dopiero druga płyta składu Titanic Sea Moon – zespołu, którego muzycy mają korzenie na polskiej niezależnej scenie muzycznej jeszcze w latach 90. Na self-titled, który miał premierę 27 stycznia w Fonoradar Records, zespół dalej działa na polu hipnotycznego post rocka, tym razem jednak nieco głębiej nurkując w psychodelię. Zachowując transową rytmikę o krautrockowej proweniencji, muzyka Titanic Sea Moon nabrała większej przestrzeni, otulona pogłosami i drone’ami. W nowych kompozycjach cały czas tli się podskórne napięcie, co jest w dużej mierze zasługą przemyślanego, dopracowanego brzmienia.Rafał Szymański (bass) i Dariusz Dudziński (perkusja) opowiedzieli o kulisach powstawania płyty i poszczególnych kawałków. Odpalcie (a najlepiej kupcie) album na ich bandcampie i poznajcie ten album – bo warto!
Płyta nagrana została w składzie Piotr Sulik (gitara. wokal), Rafał Szymański (bass) i Dariusz Dudziński (perkusja), z gościnnym udziałem Pawła Nałyśnika (saksofon tenorowy) i Małgorzaty Florczak (akordeon). Piękną okładkę namalował Wojciech Stefaniec. Titanic Sea Moon została nagrana i zmiksowana w Warszawskim HAGAL Studio.
Drobny Piach
Jest grudzień 2018 roku. Trzech młodzieńców wchodzi na niewielką scenę klimatycznego słupskiego klubu Dom Ówka. Próbują ukryć to, że nieco trzęsą im się ręce. Debiut sceniczny nowej kapeli to jednak poważna sprawa, dla jej muzyków przynajmniej. Zaczynają mocno, siłą starając się ukryć niepewność. Grają utwór Drobny piach. Był to oczywiście początek działalności koncertowej zespołu Titanic Sea Moon. Trzej młodzieńcy – Piotr, Rafał i Darek – mieli wtedy razem 138 lat, znali się jeszcze dłużej. Dziś ten utwór, w nieco spokojniejszej już wersji, otwiera drugą płytę tegoż tria. Mamy nadzieję, że słuchacze płyty, podobnie jak publiczność klubu, też dadzą nam kredyt zaufania przynajmniej na najbliższą godzinę z hakiem.
Maść na szczury
Dlaczego ta piosenka nie znalazła się na naszym pierwszym albumie? Z prozaicznego braku miejsca na pojedynczej płycie. Winylowa układanka 2 razy 20 minut ma swoje bezlitosne prawa. Ale warto chyba było czekać, żeby usłyszeć tę kompozycję, notabene pierwszą naszą w ogóle, w tak tłusto brzmiącej wersji z HAGAL Studio. Gitara basowa brzmi tu niczym kontrabas, całość – jak rasowe jazzowe combo.
Zapach śniegu
I dla kontrastu, w tym momencie na płycie z naszej najstarszej kompozycji wyłania się najnowsza. Aczkolwiek słychać w niej pewne echo zespołu, który istniał jeszcze przed Titanikiem – psychodelicznego tria Tornado Space Ship. Tekst utworu, dla przeciwwagi, opowiada o sprawach ponadczasowych, o tym co nie i o tym co tak. Brzmienie tej pieśni wzbogacone zostało o akordeon, na którym – w efekcie przegranego zakładu – zagrała Małgorzata Florczak, współrealizatorka całej płyty.
Fucked by the Sun
Nie wiemy dlaczego, ale jednym z artystów, których duch krążył nam nad głowami podczas pracy nad płytą, był Neil Young. Tym to dziwniejsze, że ten pan jeszcze żyje. Wiecie, jak to jest – człowiek się budzi rano i po niewyspanym łbie kołacze się w kółko, powiedzmy, Joni Mitchell albo Miles Davis, i nie daje spokoju. No więc z Neilem Y. było tak samo, i to przez dłuższą chwilę. I wydawało się, że spłacimy ten nasz muzyczny dług innym utworem – piosenka numer sześć, Niepocieszony, pobrzmiewała w pierwszej wersji takimi inspiracjami. Jednak w studiu ten utwór zagraliśmy inaczej, o czym za chwile będzie mowa, i youngowska nuta wślizgnęła się do innego nagrania. A żeby hołdowi stało się w pełni zadość, to partię gitary wyjątkowo zagrał nie Piotr, a największy z nas trzech fan Kanadyjczyka, Darek.
Przeciwko śmierci
Na próbie Darek zaczął grać perkusję. Często tak jest, że gra w nieparzystych podziałach. Ja Rafał – basista, próbowałem wymyślić frazę, która byłaby odzwierciedleniem jednego przelotu Darka, i nic mi nie wychodziło. Nagle jednak olśniło mnie (no normalnie, szał twórczy) i postanowiłem wydłużyć swoją frazę. Zaczęła zatem przypadać na dwie Darka. I zatrybiło, bo Piter już wymyślał swoje ścieżki. Dzień potem zaczęliśmy grać ten pomysł jeszcze raz. Ja zagrałem nieco inaczej, inaczej akcentowałem ten motyw, Piter więc przerwał i powiedział „gra mi się dobrze ten numer jak był w tej wersji z wczoraj”. Wróciłem do tego, co było i wyszedł fajny kawałek, który gramy praktycznie na każdym naszym koncercie. Doszedł do niego jeszcze tekst, a właściwie fragment z tekstu Darka, z jego osobistego zespołu Przyzwoitość. Bardzo ważny fragment. Lubimy grać ten kawałek. I często na naszych set listach (mamy taki zwyczaj, że na kilkanaście minut przed każdym koncertem umieszczamy naszą set listę na naszym profilu na f/b) pojawia się ciągle jego roboczy tytuł Bogart. Bo akurat jak wymyślaliśmy ten utwór rozmawialiśmy o aktorstwie Humphreya Bogarta. I tak się przyzwyczailiśmy, że trudno zapamiętać, że to już jest oficjalnie Przeciwko śmierci. Dla nas wciąż to Bogart.
Niepocieszony
To jest nasza klasyka. Wywodzący się z improwizacji na próbie numer, w którym znów gramy sobie i gramy i kawałek rodzi się, najpierw w bólu, potem w radości. Pierwotna wersja – bardzo długa – jest do odsłuchania na naszym bandcampie. Piter gra w niej brudną psychodeliczno–punkową gitarę, dużo poszukuje, włącznie z wokalem przepuszczonym przez przester brzmiącym jakby śpiewał przez głośnik. Utwór przypadł nam do gustu, a jak kawałek nam się podoba, to często otwieramy nim koncerty i tak było, że zagraliśmy go jako pierwszy na serii koncertów jesienią 2020 roku w Słupsku, Warszawie, Wrocławiu i Gorzowie. A powstał w wakacje 2020. Ma w sobie wciągający trans, melancholię – to, co lubimy.
The Sahara Beat
Zarys tego utworu był przed wejściem do studia, ale powstał już w samym studiu. Darek grał fajną perkusję, ja chciałem zminimalizować bas, więc ogranicza się on tylko do rytmicznego warknięcia, natomiast gitara robi taki klimat, że przenosisz się w wyobraźni na jakąś pustynię. No brakuje już tylko karawany, beduinów i wody w smukłych garnkach noszonych na głowie. Dlatego taka nazwa utworu.
O mnie się martw
To było tak, że na próbie Piter i Rafał grali uporczywie jakiś riff. Piter zaczął dośpiewywać frazę i zaczęła wychodzić z tego jakaś ciekawa linia. Ale tak naprawdę utwór powstał praktycznie podczas sesji nagraniowej do płyty, gdzie Darek dograł perkusję, potem pianinko, Rafał inną linię basu. Utwór nabrał charakteru jeszcze po powstawaniu wideo. Jest ono, jak utwór, nieco hipnotyczne, nieco „lazy”, ale niepokojące. Jakby z tych krzaków miał nagle wyjść facet w masce z Piątek, trzynastego. I to jest jego siła. To jeden z tych utworów, którego najprawdopodobniej nie będziemy nigdy grać na koncertach, bo to typowo studyjny kawałek. Chociaż, kto go tam wie.
Mały podróżnik
Wiele z naszych kawałków powstaje z improwizacji. Z tym nie było inaczej. W naszej sali prób ktoś wypuści ze swojego instrumentu dźwięk, inny go podchwycił, ktoś coś dodał, kolejny zainspirował się tym i zaczęło płynąć. Jak tak płynie, to albo się zabieramy z tym „flow” albo nie. Tutaj szybko poszło. Darek grał rytm, który wymyślił, stojąc w 40-minutowej kolejce do osiedlowego samu podczas pierwszej fali Covid-19. Bas podkreślił ramy, Piter nadał temu koloru. Oczywiście w pierwotnej wersji kawałek trwał z 26 minut, potem w miarę obrabiania go, zmienił trochę czas. Oczywiście na krótszy. Nie wiedzieć czemu…. Natomiast przed wejściem do studia wpadło mi (Rafał – bas) do głowy, że w tym szerokim przestrzennym utworze może przydałoby się coś jeszcze. Przygotowałem sobie szum pociągu jadącego zimą – coś jak w Uciekającym pociągu Konczałowskiego. Potem szum miasta i samochodu – coś jak w jednej z pierwszych scen Crash Cronenberga, gdzie bohaterka stoi na balkonie, a w dole płynie budzące się miasto.
Przygotowałem też sobie dźwięk mew, które u nas nad Bałtykiem są powszechne i to coraz dalej od morza. Myślałem, że to jednak będzie nieco wieśniackie. Potem, w studio, jak nagraliśmy ten kawałek i odsłuchiwaliśmy go w reżyserce, przypomniałem sobie, że mam te dodatkowe dźwięki. I puściłem mewy po cichu z telefonu, na tle muzyki z „Małego Podróżnika”. Gosia Florczak z Hagal Studio, odwrócona do mnie tyłem po utworze mówi , „ale ładne ptaki za oknem, ale skąd te mewy tak się wkomponowały i skąd mewy w Warszawie”?! Dopiero wtedy wyszło, że to tak z telefonu dodatkowo leciało. I tak zostały te mewy i nie jest to wieśniackie. I fajnie. Utwór ma taki terapeutyczny charakter. Jakbyś się obudził latem na plaży o 5 rano, świeciło słońce i morze koiło, i chciałbyś odpłynąć.