Każdy wywiad czegoś uczy. Ten przypomniał mi na przykład, że nie wszystko, co czytamy w internecie, jest prawdą. Na szczęście moi rozmówcy okazali się przemiłymi i bardzo spokojnymi osobami – w przeciwieństwie do tego, jak prezentują się na scenie. Z sekcją rytmiczną jednego z najważniejszych noise-rockowych zespołów na świecie – METZ – porozmawiałem na kilka godzin przed niesamowitym występem w warszawskiej Hydrozagadce.

[CLICK HERE FOR ENGLISH VERSION]

Widzieliście ten filmik, na którym Liam Gallagher z Oasis słucha i ocenia Wasz kawałek?

Hayden (perkusista): Ta. Nie mieliśmy o nim pojęcia, dopóki ktoś z Sub Pop nam tego nie wysłał. Nie mieliśmy na to wpływu, więc wyszło całkiem zabawnie.

Podoba mi się moment, w którym mówi coś w stylu: „Prawdopodobnie wyglądają na strasznych nerdów, ale brzmią, jakby byli bardzo wkurwieni”.

Chris (basista): Sam spójrz! Jak wyglądamy dla Ciebie, stary? (Śmiech)

Hayden: Miał rację. W obydwu przypadkach.



Muszę jednak zapytać o tę część z wkurwieniem. Co Was wkurza? Piszecie lub nagrywacie swoje kawałki pod wpływem złości?

Chris: Myślę, że każdy jest w pewnym stopniu wkurwiony w którymś momencie każdego dnia. Ale wydaje mi się, że ogólnie jesteśmy całkiem jowialną paczką. Jesteśmy myślicielami, ale raczej stonowanymi. Nie nazwałbym nas wkurwionymi ludźmi.

Hayden: Nie. Myślę, że nasza muzyka jest ujściem dla naszej złości, ale to nie znaczy, że ma być pełna gniewu czy brutalna. To dla nas katharsis, ale nie ma tego bagażu, który czyniłby ją czymś negatywnym. Dla nas jest bardzo pozytywna. Brzmimy na wkurwionych, ale nie jesteśmy.

Co jest zatem inspiracją do tworzenia takiej muzyki?

Chris: Codzienne życie. Wszystko, co napotykasz każdego dnia, może Cię zainspirować w ten, czy inny sposób. Myślę, że nasze kawałki są odbiciem tego, co działo się w momencie ich tworzenia.

To dla mnie pewien paradoks, ponieważ mam wrażenie, że dzisiaj najbardziej „wkurwione”, a na pewno najbardziej hałaśliwe zespoły pochodzą – tak jak Wy – z Kanady. Dla nas, a także większości świata, Wasz kraj wydaje się przecież najbardziej przyjaznym i łatwym do życia.

Chris: Jest parę zespołów, z którymi się przyjaźnimy i je uwielbiamy. Bardzo się cieszę, że mamy teraz całkiem sporą scenę hałaśliwego rock n’ rolla w Kanadzie. I wszystkie te zespoły są bardzo dobre, wiesz? I to nie jest tak, że „są z Kanady, więc są dobrzy”. Przede wszystkim to są świetne zespoły. I akurat tak się przytrafiło, że pochodzą z naszego kraju. I to jest tak naprawdę wierzchołek góry lodowej. Jest cała masa świetnych zespołów w samym Toronto, z którego pochodzimy.

Hayden: Tak. Nie wiem, czy to kwestia Kanady z tą hałaśliwą muzyką. Jeśli naprawdę się w to zagłębić to Toronto ma po prostu bardzo zdrową sceną muzyczną, na której wszystkie punkty są odhaczone – są zespoły hard rockowe i metalowe, jest hip-hop i indie… No i trochę noise’u. Jeśli słuchasz takiej muzyki, to prędzej czy później znajdziesz coś, co pochodzi z Toronto. Ale dlaczego u nas jest to teraz szczególnie popularne? Nie wiem – jest po prostu dobre.



Jako dobry, noise’owy zespół musieliście w końcu nagrać album u Steve’a Albiniego. Jak było?

Hayden: (Śmiech). On jest niesamowity.

Chris: Bardzo pozytywnie. Bardzo efektywna sesja. Wchodzisz do studia przygotowany i po prostu nagrywasz swoją muzykę. On po prostu… ustawia mikrofony i wciska „record” – na tym kończy się jego zaangażowanie w sesję. Pomaga Ci uzyskać brzmienie, na jakim Ci zależy. Trochę czasu zajęło nam zdecydowanie się na współpracę ze Stevem, ale jesteśmy szczęśliwi, że to zrobiliśmy.

A jednak „Strange Peace” jest Waszym najbardziej eksperymentalnym albumem. Jest na nim kilka chwytliwych motywów i zdarza się parę cichych momentów. To była świadoma decyzja, żeby coś zmienić, czy samo tak wyszło?

Hayden: To była świadoma decyzja, żeby coś zmienić, ale nie byliśmy do końca pewni, czy chcemy, aby było ciszej, dłużej, czy dziwniej. Te rozwiązania narodziły się naturalnie w każdej z piosenek. Wiesz, gdy gramy na żywo, dalej jest głośno i ostro – gramy stare i nowe rzeczy. Takie eksperymenty są po prostu zdrowe dla nas, a także dla uszu i okresu skupienia uwagi u innych ludzi. Wiesz, gdy idziesz na koncert, na którym grają trzy zespoły, to nie chcesz, aby każdy brzmiał tak samo. I z albumami jest tak samo – chcesz zrobić coś innego. Nasza następna płyta będzie pewnie reggae (Śmiech).

Nowa płyta różni się od poprzednich także w warstwie wizualnej. Czytałem, Hayden, że to Twoja sprawka.

Hayden: Nie. Właśnie niedawno ktoś powiedział nam podczas wywiadu, że bodajże na Wikipedii jest napisane, że to ja stworzyłem artwork, ale to nieprawda. Jest taki lokalny artysta w Toronto. Nazywa się Jonathan Bauerle i specjalizuje się w kolażach. Nie pamiętam, czy poznaliśmy się przez wspólnych znajomych, czy po prostu znaleźliśmy jego dzieła w internecie.

Chris: Ja go po prostu śledzę na Instagramie. Tyle wiem.

Hayden: Wydaje mi się, że poznaliśmy się przez sklep z płytami. Jest taki bardzo dobry punkowy sklep w Toronto, który nazywa się Faith/Void i Jonathan robił dla nich plakaty, czy coś. Znaleźliśmy go w internecie i zapytaliśmy, czy nie chciałby zrobić czegoś razem. Wysłał nam kilka propozycji, wybraliśmy kilka i przekazaliśmy Jeffowi Kleinsmithowi, który odpowiada za to w Sub Pop. Popracowaliśmy nad tymi grafikami razem przez kilka tygodni i wydobyliśmy z nich to, co najlepsze.

Skoro już jesteśmy przy wizualnej stronie Waszego zespołu, to muszę zapytać o teledyski. Widziałem właśnie Wasz nowy klip do „Drained Lake” i uważam, że jest strasznie popieprzony, co w sumie doskonale wpisuje się we wszystkie Wasze teledyski. Lubicie prezentować Waszą muzykę w taki porąbany sposób?

Hayden: Myślę, że po prostu fajnie jest zobaczyć, co ktoś spoza zespołu wyciągnie z Twojego kawałka – niezależnie od tego, czy zainspirują go dźwięki, tekst, czy po prostu ma od dawna jakiś pomysł na klip i chce go wykorzystać gdziekolwiek, nie przywiązując wagi do konkretnej piosenki. Nie wiem. To na pewno wielki luksus dla nas, że możemy zrzucić odpowiedzialność za klipy komuś spoza zespołu, bo w gruncie rzeczy jesteśmy neurotykami i musimy mieć kontrolę nad wszystkim.

Chris: Po prostu świetnie jest współpracować z artystami. Zobaczyć, jak ktoś o „nietypowym” umyśle odbiera Twoją muzykę. To jest niesamowite. Jesteśmy miłośnikami sztuki i uważamy granie muzyki za sztukę. Współpraca z innymi artystami to dokładnie to, o co w tym wszystkim chodzi. Mamy też taką tendencję, że skłaniamy się ku dziwnemu.

Jak na kanadyjski zespół, gracie w Polsce dosyć często. Macie jakieś oczekiwania, co do dzisiejszego koncertu?

Chris: Wydaje mi się, że to nasz piąty raz w tym kraju. Jak dobrze pamiętam, gdy ostatnio graliśmy w Hydrozagadce, to był jeden z tych szalonych, gorących i zabawnych koncertów. Nie powiem, że oczekuję, ale na pewno mam nadzieję na to samo. Lubię jak jest intymnie, jest dużo potu, a publiczność jest z Tobą twarzą w twarz – tak jakbyś grał u kogoś w piwnicy. Tak w ogóle to miejsce przypomina mi piwnicę w Toronto, w której zaczynaliśmy. Bardzo się cieszę na takie koncerty. Dawno takiego nie graliśmy.

Na pewno będzie dużo potu.

Chris: O Boże, mam nadzieję! (Śmiech). Ja się na pewno spocę.

Posted in WywiadTagged , ,