Kim są ludzie, którzy zdecydowali się przyjść na 14. edycję bydgoskiego festiwalu? Co wpływa na charakter tego wydarzenia? Oto FONOMO oczami widowni, kuratora festiwalu, oraz mojej nieskromnej osoby.

Pojęcie festiwalu muzycznego nasuwa szereg skojarzeń, spośród których nie wszystkie są pozytywne zdawałoby się, że tym mniej, im więcej festiwali się odwiedza. Wszak możliwość usłyszenia na żywo wielu interesujących wykonawców w jednym miejscu i czasie niejednokrotnie przypłacić trzeba staniem w kolejkach do wszystkiego, nadwyrężaniem swojej wytrzymałości fizycznej, a przede wszystkim pieniędzmi w kwotach, których wielu z nas po prostu nie posiada. O ile niewiele wskazuje na to, by w przypadku największych, letnich festiwali miał odwrócić się trend, który można byłoby sprowadzić do: “więcej i drożej” (piszę te słowa, gdy za nami chociażby pierwsze ogłoszenia na przyszłoroczny Open’er, czy sprzedaż karnetów z puli Early Birds na OFF Festival), gdzieś na rubieżach rynku rozwija się scena mniejszych festiwali poza sezonem, o bardziej lokalnym i kameralnym charakterze. Do tego zjawiska zalicza się także bydgoski FONOMO Music & Film Festival, z którego przynoszę kilka opowieści.

Muszę przyznać, że w dzień przyjazdu do Bydgoszczy z zamiarem napisania reportażu z FONOMO nie tylko powziętym, ale i nawet zakomunikowanym organizatorom w zamian za akredytację, naszły mnie wątpliwości: czy pomysł, aby dokumentować raczej uczestników festiwalu, a nie samą muzykę (opisy czyichś wrażeń z koncertów na ogół wydają mi się dosyć nudne) na pewno da rezultaty warte uwagi? Ile osób powie mi, że przyszło zobaczyć Drewa McDowalla czy Amnesia Scanner za rozsądną kwotę, i niewiele więcej? Na ile można mówić o społeczności wokół wydarzenia na taką skalę?

Drew McDowall (fot. Kamil Milewski)

Rzeczywistość dosyć szybko rozwiała tego rodzaju obawy. O ile przyjezdnych z innych miast w większości rzeczywiście przyciągnęły największe nazwy programu i niewygórowane ceny karnetów, dopiero rozmowy z Bydgoszczanami, stanowiącymi większość publiki FONOMO, uświadomiły mi znaczenie tej instytucji dla lokalnej społeczności. Mamy w tej Bydgoszczy ileś tych festiwali i koncertów, które naprawdę trzymają poziom, i jak patrzę na siebie i swoich znajomych, to wydaje mi się, że ukształtowała się na tym cała nasza tożsamość od czasów nastoletnich powiedziała mi Zosia, jedna z moich rozmówczyń zagadanych gdzieś pomiędzy kolejnymi koncertami. Co więcej, w rozmowach tych powtarzały się deklaracje, że wiele osób zdecydowało się przyjść na FONOMO nie ze względu na tę czy inną pozycję w lineupie, lecz dla samego festiwalu, który jest dla nich gwarancją wartościowych doświadczeń. Tak było w przypadku Karoliny, która powiedziała mi: Wiedziałam, że mogę spodziewać się doskonałego grania, które mi w duszy dobrze zahuczy.

Ciśnienie (fot. Anna Łukasiewicz)

Decyzję o przyjściu na FONOMO Karolina podjęła spontanicznie, przechodząc obok budynku Miejskiego Centrum Kultury w festiwalowy piątek wieczorem. W sobotę zabrała już ze sobą córkę, świętującą wkrótce pełnoletniość Laurę, która przyznała mi, że pierwszy kontakt z twórczością Amnesia Scanner na ich koncercie był doświadczeniem, które poszerzyło jej perspektywę na to, czym może być i jak może brzmieć muzyka. Historia ta rezonuje ze słowami kuratora festiwalu, Artura Maćkowiaka, który zapytany o misję FONOMO odpowiedział, że jest nią zabieranie publiczności oraz nas samych w nieznane, żeby pójść w takie rejony, w których w innych okolicznościach byśmy się nie znaleźli. To uczy odwagi, ale też poznawania świata. Oczekiwanie, że festiwal muzyczny będzie okazją do zaskoczeń i poszerzenia horyzontów wyrażało wielu spośród moich rozmówców, takich jak Kuba z Poznania: Niech festiwale pozwalą nam zobaczyć coś, czego jeszcze nie znamy, bo to jest chyba najciekawsze. Ludzie przyjeżdżają na wielkie nazwiska, bo to sprzedaje bilety, ale ja akurat mam to w dupie.

Artur Maćkowiak, którego wielu widzów FONOMO zna osobiście, albo przynajmniej kojarzy z nazwiska, jest świadom roli festiwalu w lokalnym ekosystemie. Na odrobinę prowokacyjne pytanie, skąd znajduje w sobie siłę, by po raz już czternasty przechodzić przez wszystkie trudności i intensywny czas związany z organizacją wydarzenia odpowiedział w taki sposób: Myślę sobie o tym z punktu widzenia odpowiedzialności społecznej. Od 14 lat biorę różne dofinansowania. To jest jakaś inwestycja. I ze względu na to, że już mi się odechciało albo mam inne priorytety powinienem wyrzucić to wszystko do kosza? W świetle tej wypowiedzi może nasuwać się pytanie, na czym właściwie może polegać zwrot tej inwestycji dla miasta Bydgoszcz? Wszak FONOMO nie jest marką na skalę taką jak krakowski Unsound, który przyciąga widownię z całej Europy, by ta zostawiła swoje pieniądze w okolicznych knajpach i hotelach. Doświadczenia z koncertów, wystaw i filmów w ramach festiwalu są bezsprzecznie wartościowe, ale mają dosyć indywidualny charakter, szczególnie, że wiele punktów programu, takich jak koncert turecko-niemieckiej artystki dźwiękowej Hümy Utku, sprzyja raczej introspektywnym przeżyciom. Tymczasem tym, co zdaje się mieć najbardziej długotrwały wpływ na tkankę miasta, jest kulturotwórczy, lub jak kto woli: networkingowy charakter wydarzenia, jakim jest festiwal. Zdaniem Maćkowiaka Ważny jest element spotkania. Rozmawiamy o sztuce, filmach, wystawach i koncertach, ale tak naprawdę chodzi o to, żeby się spotkać z drugim człowiekiem. A że interesuje nas sztuka, robimy to w kontekście sztuki, ale właściwie każdy kontekst jest dobry. Oprócz tego, że spotyka się publiczność, zawiązują się też znajomości i współpracę. To nadaje sens robieniu tego festiwalu. Wypowiedź tę mogę poświadczyć osobiście, kilkoma nowymi znajomościami, jakie udało mi się nawiązać podczas festiwalu.

fot. Anna Łukasiewicz

Oczywiście dla mnie osobiście było to o tyle prostsze, że praca nad niniejszym tekstem z jego założeniami wymagała ode mnie zaczepiania obcych ludzi, żeby zbierać cytowane tutaj wypowiedzi. Poza tym specyficznym kontekstem łatwo było jednak zaobserwować, jak bariery społeczne nikną w kameralnej atmosferze wydarzenia. Trudno byłoby mi sobie wyobrazić nawiązanie znajomości z obcą osobą na dużym festiwalu z tysiącami osób w publice – nie sądzę, by różniło się to znacznie od zaczepiania ludzi w komunikacji miejskiej, czyli możliwości tylko dla osób niezwykle pewnych siebie i ekstrawertycznych, ewentualnie robiących to w ramach zadań z jakichś coachingowych kursów. Tymczasem na festiwalu na skalę taką jak FONOMO trudno mówić o anonimowości tłumu, dosyć szybko zaczynamy kojarzyć twarze, a bliskość fizyczna wywołana relatywnie niewielkimi metrażami Miejskiego Centrum Kultury w Bydgoszczy czy klubu Mózg sprzyja spontanicznemu dołączaniu do zasłyszanych rozmów. W moim przypadku jedna z nich nawiązała się w… toalecie, a dotyczyła historii coverów utworu Tainted Love Glorii Jones.

Ta różnica pomiędzy małymi i dużymi festiwalami była wątkiem, który często pojawiał się w trakcie moich rozmów z uczestnikami FONOMO. Mattia z Poznania przyznała, że ja lubię duże festiwale i to, że można sobie powybierać, co się chce zobaczyć. Z drugiej strony wtedy pojawia się FOMO, lęk pominięcia koncertu, który okaże się bardzo spoko. Tutaj nie ma to miejsca, można wszystko zobaczyć bez zmęczenia. Z kolei Karolina z Zielonej Góry stwierdziła wprost, że woli mniejsze festiwale, bo na większych często fizycznie nie daję rady wszystkiego usłyszeć jako osoba, która nie przyjmuje żadnych używek. Tutaj mogę w pełni doświadczyć każdego występu bez żadnych wyrzeczeń, kosztem na przykład snu. Wydaje się, że tego rodzaju głosy wybrzmiewają coraz donośniej, jako pewnego rodzaju reakcja na duże festiwale prześcigające się w ilości artystów i scen, zwiększając stale ilość bodźców do pułapów, jakie zdolne są przetworzyć tylko osoby bardzo młode, energiczne lub skłonne do wspomagania swojej wytrzymałości na różne sposoby. Artur Maćkowiak, myśląc o programie FONOMO jest świadom tych różnic, lecz dla niego jest to kwestia raczej preferencji, a nie stawania w kontrze do czegokolwiek: Obserwuję inne festiwale i czasami łapie mnie takie poczucie, że gdzie my tu wyskakujemy z festiwalem, który ma 8 koncertów i 8 filmów, skoro inni mają 40, 60 albo i 70 koncertów w ciągu trzech dni? Ta dysproporcja jest ogromna, ale potem myślę sobie: czy ja mam potrzebę wysłuchania większej ilości koncertów? Czy ja w ogóle jestem w stanie przyjąć więcej niż cztery koncerty pod rząd? Odpowiedź jest prosta: nie, bo to w pewnym momencie zaczyna być męką. Moi przyjaciele i znajomi, którzy uczestniczą w tych koncertach mają podobne odczucia, więc skłaniam się ku temu, że ten festiwal jest taki, jak my, a my niekoniecznie potrzebujemy takiego przesytu i udowadniania komuś, ile dziesiątek koncertów i filmów jesteśmy w stanie puścić.

Amnesia Scanner & Freeka Tet (fot. Anna Łukasiewicz)

Te rozważania stanowią w gruncie rzeczy tylko jeden z wątków szerszej debaty o dostępności wydarzeń muzycznych i kulturalnych w ogóle. Jednym z najszerzej omawianych aspektów tej debaty w moich rozmowach z widownią FONOMO był aspekt finansowy. Coraz mniej osób stać na luksus pójścia na festiwal muzyczny, który powinien być raczej dostępną przestrzenią, stwierdziła Mattia, a jej koleżanka Karolina zwróciła uwagę na to, że windujące ceny karnetów na festiwale erodują ich kulturotwórczy charakter: Festiwale zawsze były przestrzenią dla freaków i zajawkowiczów, a teraz są dla osób, które mogą sobie na to pozwolić i zajmować sobie czas na różne sposoby. Nie mam specjalistycznej, branżowej wiedzy, by diagnozować przyczyny tego zjawiska (no chyba, że poprzestaniemy na zapewne w jakiejś perspektywie prawdziwej kliszy, że winę ponosi kapitalizm), lecz faktem jest, że FONOMO udaje się utrzymać bilety w niespotykanie niskich cenach, co niejako przywraca możliwość kontaktu z kulturą osobom studiującym, zajmującym się zawodami kreatywnymi, czy po prostu jakkolwiek doświadczającymi presji rosnących kosztów życia. Pozostaje mieć nadzieję, że i w innych miastach podmioty decydujące o udostępnianiu przestrzeni miejskich czy przyznawaniu dotacji będą dostrzegać wartość wydarzeń mniejszych, niezależnych i niekoniecznie podyktowanych logiką biznesu.

Hüma Utku (fot. Anna Łukasiewicz)

Piszę o FONOMO jak o festiwalu muzycznym, bo to leży w obszarze moich kompetencji i zainteresowań, lecz jego oferta wykracza poza same koncerty, obejmując między innymi filmy, warsztaty czy spotkania autorskie. Artur Maćkowiak pytany o to, jak rozumie związki tych aktywności z muzyczną częścią festiwalu odpowiedział: Czym bardziej te połączenia są nieoczywiste, tym bardziej nas interesują. To nie musi być film dokumentalny o muzyku w programie filmowym. Cały czas dostajemy też propozycje grania do filmów niemych. Wydaje mi się to tak oklepane, że nie odnajduję w tym już niczego szczególnie ekscytującego. Jak odstawisz te najbardziej oczywiste skojarzenia, dopiero wtedy pojawia się prawdziwa skarbnica związków i połączeń. Do nich najbardziej chcemy docierać. Przyznam szczerze, że moje zapotrzebowanie na interdyscyplinarność w większości zaspokoił Freeka Tet, który podczas występu Amnesia Scanner czasami rzucał na ekran obraz z kamerki na podczerwień przy twarzy swojej lub Villego Haimali, lecz zorganizowana w ramach FONOMO wystawa Jakuba Koseckiego Polimorficzne Międzymordzie zaintrygowała mnie zawartym w niej mimochodem przyczynkiem do dyskusji na temat form współpracy kultury z biznesem. Otóż Kosecki w swojej wystawie prezentował między innymi prace wykonane techniką rycia na zepsutych ekranach LCD, dostarczonych przez firmę Tesla Electrorecycling, będącą partnerem i sponsorem festiwalu. Mam do tego typu spraw dosyć idealistyczne podejście i na ogół żenują mnie loga banków, sieci komórkowych i browarów nad scenami, z których wybrzmiewa kontrkulturowy i antykapitalistyczny przekaz (a zażenowanie to i tak najłagodniejsze z możliwych uczuć, by wspomnieć chociażby niedawne kontrowersje wokół sponsorów festiwalu filmowego Nowe Horyzonty), lecz taka forma współpracy jak opisana powyżej wyjątkowo nie budzi we mnie poczucia dysonansu – ani etycznego, ani estetycznego.

Jakub Kosecki, Polimorficzne Międzymordzie (fot. Anna Łukasiewicz)

FONOMO Music & Film Festival wyewoluował z darmowego eventu z lokalnymi zespołami w multidyscyplinarne wydarzenie goszczące między innymi byłego członka Coil, czy przedstawicieli labeli takich jak PAN czy Editions Mego. Jak powiedział mi Artur Maćkowiak, Jakbyśmy byli w tym samym punkcie, co czternaście lat temu, to nie najlepiej by to o nas świadczyło. Chcemy się rozwijać, bo świat się rozwija. Staramy się być na bieżąco i obserwować to, co się dzieje. Chcemy w tym brać udział i pokazywać to naszej publiczności. Rozwój jest wpisany w funkcjonowanie tego festiwalu. Jak poczuję, że on się nie rozwija, to będzie pierwszy sygnał, żeby to zakończyć albo oddać komuś. O ile zamierzam pilnie obserwować kolejne ruchy FONOMO i kibicuję dalszemu rozwojowi tego festiwalu, nie wydaje mi się, by miał on odbyć się kosztem jego kameralnego i skupionego na lokalnym kontekście charakteru. Tego akurat nie da się znikąd sprowadzić, ani dopisać do ridera technicznego.

fot. Anna Łukasiewicz