Ormiston to artysta z Montrealu, który od lat balansuje między tworzeniem własnej muzyki a produkcją komercyjną. Dla niego muzyka to nie wybór, a naturalna część życia, która nieustannie go kształtuje.

Barbara Skrodzka: Twój ostatni album Highway Restaurant ukazał się dwa lata temu. Czyżbyś zrobił sobie przerwę od projektu jakim jest Ormiston?

Nicola Ormiston: Dokładnie, zrobiłem sobie przerwę, ale nie od muzyki jako takiej. Jestem pełnoetatowym muzykiem, tworzę muzykę do różnych projektów, m.in. do telewizji. To moja codzienna praca. Z zespołem Ormiston nagrałem dwa albumy i czułem, że potrzebuję przerwy. Może jeszcze do tego wrócę, ale na razie nawet o tym nie myślę. Pracuję nad nowym elektronicznym projektem — coś w stylu Daft Punk i Justice. Bardzo francuski klimat. Skupiam się teraz głównie na tym.

Co cię inspiruje do tworzenia muzyki? 

Od zawsze kochałem muzykę — gram od 12., 13. roku życia. Zawsze ciągnęło mnie do pisania własnych rzeczy. Przez lata miałem różne projekty, próbowałem znaleźć swój styl, ale nigdy nie czułem, że to to. Potem przyszła pandemia, miałem kilka demówek i wysłałem je do Lisbon Lux Records w Montrealu. Właściciel powiedział: Ta piosenka jest świetna, zróbmy coś z niej. I to mnie nakręciło. Lubię mieć różne projekty. Nie dlatego, że się nudzę, ale po prostu potrzebuję zmienności. To nie była jakaś konkretna inspiracja — to był po prostu odpowiedni moment, kiedy poczułem, że chcę robić ten styl muzyki.



Czy tworzenie muzyki do reklam i seriali jest łatwiejsze niż robienie własnych utworów?

Zdecydowanie! Dostajesz wytyczne, masz mało czasu na decyzje i po prostu działasz. Z własnymi projektami jestem perfekcjonistą — rozpoczynam coś, jest super, ale potem zaczynam za bardzo to dopieszczać. Tworząc dla innych, musisz działać szybko. Teraz staram się traktować własną twórczość podobnie — skupić się na pomyśle i nie analizować go w nieskończoność. Jeśli coś brzmi fajnie, zostawiam to w tej formie.

Produkujesz muzykę też dla innych zespołów?

Tak, ale zwykle też piszę muzykę. Rzadko jestem tylko producentem — zawsze chcę tworzyć. Kocham proces twórczy. To mnie naprawdę nakręca.

Miałeś okazję grać swoją muzykę w Europie?

Kiedy byłem młodszy, byłem gitarzystą w zespole Winter Gloves — graliśmy trasy po USA, trochę po Kanadzie i Wielkiej Brytanii. Mieliśmy jechać w trasę po Europie, ale niestety nie doszło do tego — członek zespołu, z którym mieliśmy grać, zmarł nagle na trzy tygodnie przed wyjazdem. To był koszmar…

Jak postrzegasz Montreal, z którego pochodzisz?

Dorastałem w dzielnicy Villeray, która  kiedyś była biedna i pełna imigrantów. Teraz jest tam mnóstwo firm technologicznych, artystów, muzyków. To miasto przyciąga kreatywnych ludzi. Na przykład zespół Arcade Fire — członkowie są z USA, ale przeprowadzili się do Montrealu w latach 2000. Jest też Kaytranada — bardzo znany DJ, który współpracował z Rickiem Rubinem i innymi.

Ja zacząłem budować swoją sieć kontaktów już w liceum. Graliśmy ze znajomymi, poznawaliśmy się nawzajem przez imprezy, jeden znał basistę, drugi gitarzystę… Tak powstała nasza sieć muzyczna, która z czasem przekształciła się w profesjonalne kontakty.

Zaliczasz się do tej garstki artystów, którzy wybrali śpiewanie po angielsku, jaki jest twój powód? 

Mój tata pochodzi z Victorii w Kolumbii Brytyjskiej, więc w domu mówiłem po angielsku. Mama jest z Montrealu i mówi po francusku. Ale muzyki zawsze słuchałem po angielsku — Bee Gees, Tears for Fears, Backstreet Boys, AC/DC. Francuskiej muzyki prawie w ogóle nie słuchałem. Muzyka była zawsze obecna w moim życiu. Czasami próbowałem się od niej odciąć, ale ona zawsze mnie przyciągała z powrotem. To coś więcej niż wybór — to część mnie.



Zauważyłam też, że w Quebecu ludzie nie używają czajników. Gotują wodę w garnkach!

[śmiech] To prawda, niektórzy tak robią. Moja dziewczyna na przykład. Ale moja mama już ma normalny czajnik. To chyba kwestia wpływów kulturowych.

Jakie wartości są dla ciebie najważniejsze jako artysty?

Autentyczność. No i oczywiście warsztat. Ale przede wszystkim musisz mieć własny głos. Jeśli ktoś słyszy coś i mówi: Brzmi jak The Strokes, to po co ma tego słuchać? Można po prostu włączyć The Strokes.

Miałeś muzycznych mentorów?

Moja ciotka – siostra mamy –  jest perkusistką. Była dla mnie ogromną inspiracją. Później poznałem gitarzystę Steve’a Hilla, świetnego bluesowego muzyka z Quebecu. Obserwowanie go na scenie, na próbach, to było niesamowicie inspirujące. Muzyka mnie ukształtowała jako osobę. Uczę się przez nią codziennie – o sobie, o życiu. Czasem nie jest łatwo, ale to niesamowite.