Pierwsza część wywiadu z Mateuszem Tomczakiem po premierze jego najnowszego albumu Miłość i inne perwersje. Łódzki producent, songwriter i wokalista opowiada o kulisach powstawania tej płyty, swoich aspiracjach i tym, jak nawiązuje kontakt z innymi przez muzykę.
Twórczość Mateusza Tomczaka, oprócz oczywiście jego barwnej ekspresji czy chwytliwych kompozycji, wydaje mi się ufundowana na dramatycznych przesunięciach i kontrastach: chociaż brzmienie często nawiązuje do new wave i innych styli sprzed dekad, ostateczny efekt mniej przypomina stylizowany skansen, a bardziej nagrania postgatunkowych awangardzistów w rodzaju IGLOOGHOST czy Arca. Jego przebojowe love songi zwykle opowiadają o miłości nieodwzajemnionej, toksycznej lub destruktywnej, rzadko odzwierciedlając utarte schematy relacji międzyludzkich. Jeszcze jeden kontrast unaocznił się w trakcie wywiadu, którego zapis znajduje się poniżej – bezkompromisowa, intensywna ekspresja Mateusza na scenie nie zwiastowała tego, że po zejściu z niej okaże się ujmującym spokojem i skupieniem, starannie dobierającym słowa rozmówcą. Rozwikłanie tych wszystkich dysonansów musiało wymagać nieco czasu, dlatego druga połowa mojej obszernej rozmowy z Mateuszem Tomczakiem ukaże się w późniejszym terminie.
Jessica McComber: Rozmawiamy, gdy mijają dwa tygodnie od premiery twojego najnowszego albumu pod tytułem Miłość i inne perwersje. Czy jesteś zadowolony z jego dotychczasowego odbioru?
Mateusz Tomczak: Tak. Odbiór jest spory i nawet lepszy, niż się spodziewałem, ponieważ ludzie często komplementują go tak, że jest to dla mnie satysfakcjonujące, to znaczy opisują w złożony sposób swoje wrażenia. Ktoś zwraca uwagę na produkcję, ktoś na teksty, ktoś na coś jeszcze innego, a to wszystko sprawia, że czuję się rozumiany. To jest dla mnie najważniejsze w tym momencie. Robienie muzyki jest samo w sobie super, ale to ma służyć przekazaniu jakiejś wiadomości. Gdy widzę, że ta wiadomość zostaje odebrana, to jest najbardziej satysfakcjonujące.
Czyli jest to dla ciebie jakaś forma nawiązywania więzi albo kontaktu z innymi ludźmi?
Ja od zawsze czuję się mocno wyobcowanym człowiekiem, zamkniętym w sobie, ale też potrzebującym bardzo intymności i czułości emocjonalnej. Zawsze tego szukam, i w robieniu muzyki, i w życiu codziennym. To jest dla mnie bardzo ważne.
Z drugiej strony, z tego, co czasami piszesz na instagramowych stories przebrzmiewa jakieś poczucie bycia niedocenianym. Czy dalej to odczuwasz?
Nieraz zastanawiam się, czy gdybym odniósł jakiś bardziej mainstreamowy sukces, jak to uczucie by wyewoluowało, czy może byłoby jeszcze bardziej pogłębione? Myślę, że to jest generalnie mój problem. Czuję takie niedocenienie zarówno osobiste, jak i wobec wielu innych artystów, których cenię, a którzy też nie są jakoś szerzej zauważeni. W okresie wydawania albumu, czyli już trzeci raz, jak przychodzą te wszystkie komunikaty z zewnątrz o tym, że to jest dobre, że to się ludziom podoba, czuję się wtedy spokojniej. Czuję, że wchodzę na jakiś wyższy poziom dojrzałości, robię to co chcę i że to jest sukces, nieważne już, na jaką skalę. Mógłbym się godzinami żalić na to, jak wygląda rynek i w ogóle w jakim społeczeństwie żyjemy, tylko czy to ma sens? Staram się ostatnio ograniczać takie wylewanie żalu na zewnątrz, bardziej staram się z tym pracować wewnątrz, w sobie, ewentualnie rozmawiając na ten temat z bliskimi. Wiem, że są artyści, którzy mają jeszcze dziwniejszą sytuację od mojej, są jeszcze bardziej niezauważeni pomimo niesamowitej wartości ich pracy. Poza tym moją aktywność w Sieci często traktuję jako performance, surowe wyrażenie emocji, tak jak w muzyce, wypuszczenie, i niech ludzie to sobie interpretują, jak chcą.
Pozwól, że spytam cię o coś, nad czym się zastanawiam, od kiedy śledzę twoje poczynania. Uważam, że wiele z nich zdradza pewne aspiracje do szerszej rozpoznawalności i pełnowymiarowej kariery, ale z drugiej strony, przy całej mojej sympatii dla Anatola i jego labelu enjoy life, nie oszukujmy się, wydawanie tam płyt niekoniecznie jest najbardziej optymalną drogą do tego, żeby zapełniać stadiony. Jaki właściwie jest twój ostateczny cel w tym, co robisz?
Jestem jeszcze na tyle młody, że wprawdzie myślę o tym, co chcę osiągnąć w przeciągu najbliższych, dajmy na to, kilku lat, ale nie o ostatecznych celach. Najważniejsze jest dla mnie zdobyć stałą widownię na większą skalę niż teraz, bo jestem przekonany, że moja muzyka mogłaby się spodobać naprawdę wielu osobom, ale o tym decydują różne czynniki. Na przykład to, że ludzie lubią słuchać rzeczy modnych, a twoi pierwsi fani są najbardziej odważni, bo sięgają po ciebie bez kontekstu tego, że słuchanie tego jest cool i tak dalej. Za to jestem bardzo wdzięczny.
Enjoy life daje takie fajne poczucie uczestniczenia w jakiejś wspólnocie. Poznałem dużo ludzi tą drogą, a teraz na tym bardziej mi zależy niż na liczbach, bo te liczby i tak nic nie znaczą, wiadomo dlaczego. Myślę, że enjoy life to było idealne miejsce do wydania pierwszego albumu i grania pierwszych koncertów.
Chciałbym robić muzykę dla wszystkich. Dostaję feedback od osób z różnych grup społecznych i wiekowych, widzę też różnych ludzi na swoich koncertach. Chciałbym robić coś dosyć uniwersalnego, żeby ta muzyka trafiała zarówno do kogoś wymagającego i doświadczonego w słuchaniu różnych dziwnych rzeczy, jak i była przystępna, bo sam lubię przystępną muzykę.
Po tym, co teraz powiedziałeś, słychać, że lubisz SOPHIE. Ona mówiła o tym, że jej twórczość powinna być natychmiastowo zrozumiała nawet dla pięcioletniego dziecka.
Uwielbiam SOPHIE. To jedna z najlepszych i najciekawszych rzeczy w muzyce ostatnich lat. To jest straszne, że miała jeszcze tyle przed sobą i mogła dać ludziom jeszcze tyle muzyki i radości. U SOPHIE, ale też na przykład A.G. Cooka na albumie Britpop podoba mi się to, że jest to skomplikowana i złożona muzyka, której mimo tego słucha się jak czegoś gładkiego i podanego na tacy. Wielu z moich ulubionych artystów to ludzie, którzy robią ambitne rzeczy, ale też dla ludzi, próbują zachować jakoś ten balans. Muzyka musi dać się słuchać. To nie może być jakaś naukowa rzecz ani sztuka konceptualna. To jest dźwięk, który ma trafiać do emocji. Na tym mi zależy.
Porozmawiajmy teraz więcej o twojej nowej płycie. Co uległo zmianie w twoim procesie twórczym, a co pozostało bez zmian podczas pracy nad Miłością i innymi perwersjami?
Myślę, że została taka sama systematyczność myślenia o swojej wizji i codzienne życie estetyką albumu, który robię. Zmieniło się na pewno to, że po skończeniu albumu Niektóre sekrety powinny pozostać marzeniem poczułem, że chcę robić proste piosenki. Nie ma żadnego wytłumaczenia, to jakbym musiał wziąć oddech: najbardziej naturalna rzecz. Minął rok i zrobiłem dziesięć takich piosenek z chwytliwymi refrenami, które w jakiś sposób pasują do siebie i łączą elementy, które wcześniej sobie wypracowałem. Na Niektórych sekretach… nauczyłem się wielu rzeczy producenckich, technicznych, a potem te umiejętności mogłem przełożyć na jeszcze lepszy songwriting, który się we mnie gotował i musiał wyjść w pewnym momencie. Miłość i inne perwersje to według mnie mój najlepszy album, i najbardziej zbalansowany. Są ballady, są bangery, są momenty, gdzie jest bardzo gęsto, a są też takie, gdzie jest bardzo minimalistycznie.
W wielu dyskografiach można zauważyć coś takiego, że po albumach rozbudowanych i skomplikowanych pod względem kompozycji czy aranżacji przychodzi taki, który zawiera formy bardziej zwarte. Myślisz, że jesteś tego przykładem?
Na pewno jest coś takiego, że dla zachowania jakiejś równowagi przeskakuje się w trochę inną skrajność. Jak właśnie wdech i wydech. Myślę, że tu też chodzi o to, że odbiór Niektórych sekretów… nie był tak duży i jednoznaczny, jak się spodziewałem. Myślałem, że to będzie bardziej docenione jako taki świeży album, który łączy wszelką muzykę, ambientową z industrialną, noisową, a to wszystko z popową, ale to chyba jest materiał, który albo musi trochę poczekać na to, aż nerdy z RateYourMusic go znajdą za jakiś czas, albo po prostu to nie jest tak dobry album, i tyle. Ale na pewno był ważny w moim procesie, który trwa cały czas.
No cóż, album w połowie składający się z ambientowych interludiów jest moim zdaniem fajnym pomysłem, ale nie receptą na pewniaka, jeśli chodzi o szeroki odbiór.
Na pewno nie zrobiłbym czwartego czy piątego albumu takiego, jak zrobiłem drugi. Chodzi o to, że to był drugi raz, jak robiłem album, i sam jeszcze do końca nie wiedziałem, jak to się robi. Wydaje mi się, że jak się uczymy muzyki i tego, jak się ją tworzy, to uczymy się również przez to, jak ona jest odbierana. Czyli idziemy za tym, co jest lepiej odbierane i to, chcąc czy nie chcąc, jakoś wpływa na nasz proces. Ja zawsze chciałem pisać i śpiewać piosenki, które mogłyby być wykonywane na pianinie i brzmiały równie dobrze jako kompozycja, a że wyszły te ambienty… To kompletnie nie był żaden ambitny koncept. Po prostu chciałem zrobić taką muzykę, a nie jestem za rozgraniczaniem na zasadzie: “ten album będzie ambientowy, a ten piosenkowy”, tylko chcę wszystko zawrzeć w jednym. Nie mam żadnych projektów poza swoim imieniem i nazwiskiem, bo chcę czuć taką jedność w sobie. Jestem jednym człowiekiem, chcę czuć się spójnie i rozumieć siebie jak najszerzej, nie dzieląc się na jakieś osobne sfery.
Złapię cię trochę za słówko. Na czym polega to “życie estetyką albumu”, o którym wspomniałeś przed chwilą?
To jest chyba po prostu coś takiego, że nie wiesz do końca za czym idziesz, ale wiesz, że idziesz za czymś, nie wiesz jak to będzie wyglądać na końcu, ale masz pewne przypuszczenia i jest to na tyle intrygujące, że wiesz, że warto. Chcę, żeby każdy mój album był trochę osobnym światem estetycznym. Niektóre sekrety…, mają swój niebieski świat, Miłość i inne perwersje to czarno-biało, minimalistyczna, emo, tumblrowa rzecz, a teraz robię czwarty album, który jest jeszcze inny, bardziej kolorowy i popowy. To ma przełożenie też na to, jak się ubieram. Na przykład teraz ubieram się prawie wyłącznie na czarno albo czarno-biało.
Czyli to są też konkretne praktyki w świecie, a nie tylko wewnętrzny proces?
Tak, na przykład przy Miłości i innych perwersjach to było tak, że byłem po zerwaniu czteroletniego związku, a ja jak jestem w związku, to spełniam wszystkie moje potrzeby społeczne z tą jedną osobą. Rok temu, gdy miałem album zrobiony mniej więcej w połowie, poznałem Milenę, moją obecną dziewczynę, ale to wciąż był okres pewnego heartbreaku, krótkich relacji i poszukiwania na nowo swojego charakteru. Na tym albumie opisywane są często moje autentyczne doświadczenia, odnoszące się do konkretnych osób. Niektóre sekrety… były za to totalnie abstrakcyjne, mniej personalne, chociaż oczywiście bardzo emocjonalne i tak, bo w mojej muzyce nigdy nie można tego wykluczyć. Przy Miłości i innych perwersjach żyłem bardziej na zewnątrz, a jak miałem czas, to wpadała mi do głowy piosenka, która była skończona w 2-3 dni, i tak się ich zebrało dziesięć. Były mocno pod wpływem różnych doświadczeń, spontaniczne, wręcz młodzieńcze, powiedziałbym nawet, że nastoletnie.
W wywiadzie dla radiowej Czwórki po twoim pierwszym albumie Ekshibicjonizm wspominasz o ruchu okrawania swojego stylu z konwencji, by odkrywać to, co indywidualne. Czy jeżeli w ogóle dalej myślisz o tym w taki sposób, jak czujesz na ten moment postęp tego procesu?
W ogóle nie myślę o gatunkach, a raczej emocjach, w sensie tego, jakie emocje chcę wyrazić i za pomocą jakich dźwięków mogę to zrobić. Myślę, że wciąż jestem na bardzo wczesnym etapie, mam dopiero 24 lata i jeszcze nie mam swojego brzmienia. To jest jeszcze etap, na którym każdy album będzie w trochę innej estetyce, ale możliwe, że za jakieś 15 lat będę miał zupełnie swoje brzmienie, którego nie będzie miał nikt inny na świecie. To też jest ekscytujące na swój sposób, jak na przykład u The Cure, których ostatni album brzmi jak coś naprawdę starego, ale to jest i tak świeże, że oni jeszcze wykrzesali jakieś piosenki z siebie. Podziwiam, gdy ktoś ma swoje brzmienie, nawet, jeśli piosenki brzmią wtedy bardzo podobnie. Ja na razie jestem na etapie, w którym chcę, żeby każda moja piosenka była inna. Chyba jedyne elementy, które mogą się najbardziej powielać to gitara, która ma swoje określone brzmienie czy wokal, z którym w tym momencie jestem w swoim najbardziej oryginalnym punkcie do tej pory, ale będzie jeszcze lepiej.
Napisałeś o Miłości i innych perwersjach, że zrobienie tego albumu było dla ciebie w gruncie rzeczy łatwe. Co było pomimo tego najtrudniejsze w tym przedsięwzięciu?
Zmiksowanie tej płyty. To, żeby codziennie siadać do tego ze świeżym słuchem i próbować osiągnąć jakiś balans. Bardzo lubię miksować i poruszać się na przestrzeni tego, co słyszymy, umieszczać elementy w różnych miejscach i robić dziwne efekty, ale musiałem to robić codziennie przez jakiś miesiąc. Nie można się w tym pogubić. To nie może być przekombinowane albo zrozumiałe tylko dla ciebie. To musi brzmieć dobrze, dlatego zasięgałem opinii innych albo puszczałem sobie to na różnych sprzętach.
Jest wiele niezalowych wydawnictw gdzie słychać, że ktoś sam sobie robił miks i master. Bez takiej zewnętrznej perspektywy często okazuje się, że coś brzmi znacznie gorzej dla odbiorcy, który w odróżnieniu od twórcy nie słucha tego patrząc na otwarty projekt w programie do produkcji muzyki.
Miks to dla mnie przede wszystkim kolejny środek wyrazu i chcę go używać tak samo jak kompozycji, melodii i tak dalej. Lubię podejmować w miksie pewne ryzyko, robić rzeczy za ostre albo zbyt skontrastowane. Trzeba eksperymentować z przesuwaniem granic. Bardzo nie lubię takiego podejścia, że taka muzyka musi być zmiksowana w taki sposób, albo że na takim koncercie trzeba się zachowywać tak i tak. Aktualnie strasznie interesuje mnie łączenie konwencji i stosunki pomiędzy nimi. Myślę, że mało artystów, których znam decyduje się na coś takiego. Ludzie często ukrywają się pod gatunkami, zamiast odnaleźć w sobie to, co jest naprawdę wyjątkowe i niepowtarzalne. Uważam, że każdy artysta i każdy człowiek w ogóle jest wyjątkowy, tylko musi mieć w sobie na tyle odwagi, cierpliwości i wytrwałości, by tego poszukać w sobie i jeszcze to pokazać na zewnątrz. Najważniejszą kwestią w sztuce jest to, aby wyrazić swoje najbardziej podstawowe chęci, fantazje i pomysły za pomocą wszelkich możliwości. Za pomocą brzmienia, słów, miksu i wszystkich innych detali.
A co, jeżeli ktoś obawia się tego, że jego ekspresja, czy to artystyczna, czy w życiu codziennym to będzie za dużo, że narazi go to na śmieszność lub odrzucenie? Miałbyś radę dla takiej osoby, która będzie czytać ten wywiad?
Zawsze podkreślam to, że ja się strasznie przejmuję opinią innych, ale po prostu nie mogę się powstrzymać przed wyrażaniem siebie w każdej formie i na każdym kroku. Ja bez tego nie mogę komfortowo funkcjonować. Myślę, że zwłaszcza w dzisiejszych czasach już wszystko zostało zrobione i najskrajniejsze emocje zostały pokazane, także rzeczy najgłupsze, najbardziej szokujące czy najśmieszniejsze. Ciężko jest się skompromitować, zwłaszcza, że wszystko może zostać odebrane jako ironiczne i można się tym zakryć. Niektóre moje wczesne rzeczy też mogą być postrzegane jako ironiczne albo postironiczne, ale właśnie nie, ja zawsze tworzyłem z totalnie szczerego i wrażliwego miejsca. W tworzeniu pozwalam sobie na wszystko, a dopiero potem się przejmuję, i to naprawdę się przejmuję tym, co ludzie pomyślą. Ale jak już jest zrobione to stwierdzam, że skoro włożyłem w to tyle pracy, no to już muszę to pokazać. To jest u mnie taki mechanizm, że ja chcę się pokazywać jak najbardziej i najgłębiej, żeby zdobyć miłość, uwagę i akceptację, bo bez tego byłoby mi jeszcze gorzej i jeszcze bardziej zamknąłbym się w sobie. Narażam się na krytykę i wyśmianie, ale w sumie kto się nie naraża? Podoba mi się takie ryzyko.
Ja zawsze zmylam ludzi. Raz mówię, że to wszystko jest w granicach aktorstwa i performensu, a kiedy indziej, że to jest absolutnie szczere. Ludzie często mają fiksację na punkcie tego, jaka muzyka im się wydaje szczera. Nigdy nie dowiemy się, czy muzyka jest szczera, bo w ogóle nie ma czegoś takiego. Muzyka może dla ciebie sprawiać wrażenie w odbiorze, że ktoś ją szczerze stworzył, ale to jest zawsze spektrum. Nie ma artysty, który jest całkowicie szczery i prawdziwy, jak i nie ma artysty, który jest jednoznacznie ironiczny.
Zgadzam się i też nie zamierzam pytać cię, ile jest w twoim wizerunku kreacji, a ile szczerości, bo na podobnym gruncie uważam takie pytanie za nonsensowne. Ale zapytam: jak właściwie rozumiesz autentyczność?
Autentyczność to jest przede wszystkim odwaga, na przykład w pokazywaniu tego, co ci się podoba. Jeżeli robisz muzykę, która jest twoim zdaniem dobra i jesteś tego pewny, to pokazujesz ją pod swoim imieniem i nazwiskiem albo nazwą, którą sobie wybrałeś. Wiem, że niektórzy artyści są postrzegani jako szczególnie autentyczni, ale wydaje mi się, że to dlatego, że poruszają jakieś emocje bardziej intymne dla ludzi, którzy wtedy czują, że ci artyści bardziej personalnie do nich przemawiają i mogą się z nimi bardziej utożsamić. Wtedy tworzy się coś takiego, jak w zwykłych ludzkich relacjach: jak możemy się z kimś utożsamić, czujemy się z kimś bliżej i że ktoś jest dla nas prawdziwy.
A co myślisz o kategoriach takich jak transgresja, szok czy dyskomfort? Czy są one ważne w twojej praktyce twórczej?
Wiesz, dla ludzi szokujące są surowe emocje, ale to dlatego, że często boją się emocji, które mają sami w sobie. Myślę, że mogę powodować szok na takiej zasadzie, albo tym, że moje piosenki o miłości nie mają takich słów, jak piosenki o miłości u wszystkich innych, tylko sformułowania w rodzaju “rozwiercać” albo “chcę zamknąć cię w klatce”. Często sięgam po skrajniejsze przykłady, żeby wyraźniej coś przedstawić.
Szczerze mówiąc, ciężko mi uwierzyć, że śpiewając piosenkę o tym, że chcesz się zabić, nie idziesz na jakąś konfrontację z odbiorcą.
Tę piosenkę, która jest o tym, że chciałbym się kiedyś zabić, a nie że chcę się zabić, co jest tutaj bardzo ważne, tworzyłem jak byłem w strasznym stanie, ale zrobiłem z tego coś pięknego. Myślę, że to jest triumf nad pewnymi emocjami, które chciały mnie przechwycić i osłabić, ale przerodziłem je w coś, dzięki czemu ktoś może też się poczuje lepiej, bo się z tym utożsami. To jest dla mnie jedyny cel mówienia o takich rzeczach. W nastoletnich latach doświadczyłem tego dzięki Morrisseyowi czy The Drums: personalnego zwracania się do słuchacza, mówienia najbardziej depresyjnych rzeczy, ale po to, żeby ktoś nie czuł się samotnie z tym, że też ma takie emocje.
W polskiej publicystyce funkcjonuje taka klisza, że okrzykuje się “głosem pokolenia” każdą młodą osobę, która osiągnęła jakiś sukces w muzyce. O tobie też już pisano w kategoriach tego, że wypowiadasz lęki pokolenia “zetek” i tak dalej. Czy wyobrażasz sobie, że możesz mówić w imieniu jakiejś zbiorowości? Albo że jakaś demografia najprędzej mogłaby z tobą się utożsamić?
Do tej pory nie wiem. Wiem tylko, że pracuję teraz nad albumem, który trochę bardziej zahacza o społeczne tematy, w wydźwięku, który może przemawiać chyba najbardziej do młodych, liberalnych ludzi. Na czwartym albumie będzie na przykład piosenka, która nazywa się Domniemana męskość i jest o tym, co nazywa się toksyczną męskością. Inna piosenka będzie o różnicy pokoleniowej zainspirowana nieco komentarzami na facebooku. Trochę będę z tym teraz eksperymentował, dzięki czemu ten album będzie miał trochę inny smak niż te emo, heartbreakowe rzeczy.
Tak, jak niektórzy znajdują siłę w przynależności, ja czerpię ją z niezależności. Nie lubię czuć się częścią jakiejś grupy politycznej, subkultury albo tożsamości. Ważne jest dla mnie, żeby moja kombinacja poglądów i uczuć była tylko moja. Wiem, że to zabrzmi, jakbym nie wiadomo co o sobie myślał, ale ja bardziej wolę wychodzić z jakąś myślą, niż za nią podążać. Wiadomo, że uczę się też od innych i od całego światła, ale bardzo cenię swoje osobiste wnioski, do których sam doszedłem i potem mogę je wyrażać, bo wtedy czuję największą niezależność.
Ale czy jesteś w stanie zobaczyć jakiś wspólny mianownik pomiędzy ludźmi, którzy piszą do ciebie dzieląc się wrażeniami z odsłuchu, albo przychodzą na twoje koncerty?
Wierzę w to, że to na pewno są ludzie bardzo wrażliwi na estetykę albo po prostu emocje. Na koncertach zdarzają się i ludzie w moim wieku, i w wieku średnim, którym się to bardzo podoba. To mi każe myśleć, że może rzeczywiście robię coś, co ma jakiś uniwersalny wymiar. Że to, co chcę pokazać nie jest trudne do przeczytania i przekracza bariery kodu danej grupy społecznej czy wiekowej.
A jak myślisz o tematyce płci w swojej twórczości? Wiesz, zamierzam poprzedzić ten wywiad wstępem o tym, jak twoja muzyka pełna jest wyrazistych kontrastów, a jeden z nich widzę na przykład pomiędzy twoim wizerunkiem, mogącym kojarzyć się z szeroko pojętym queerem, a tekstami prezentującymi rozterki sercowe w sposób na ogół zakorzeniony w heteroseksualności.
Nigdy nie miałem zbyt wiele wspólnego z kulturą queerową. Jestem straight, cishetero typem i pewne rzeczy są dla mnie bardziej oczywiste, bo taki jestem od zawsze i nigdy nie miałem wątpliwości co do mojej tożsamości płciowej czy orientacji. To mi nie przeszkadza w próbie rozumienia ludzi, którzy mają inaczej. Podoba mi się, że to nie jest takie jednoznaczne. Ja jako mężczyzna ukazuję swoją kobiecą stronę, oczywiście przy całej świadomości tego, jak głupie jest mówienie, co jest kobiece, a co męskie. Jeśli chodzi o wyrażanie siebie, to często lubię ubierać się w sposób, który jest dla mnie pociągający u innych, albo łączyć to, co dla mnie najlepsze z kulturowo utartych stereotypów i łączyć to w jedną postać, którą jestem.
Wiem, że moje teksty na ogół są o złamanym sercu mężczyzny względem kobiety. Ale na przykład moja koleżanka, gdy usłyszała po raz pierwszy Gdy czytasz w myślach pomyślała, że adresatem tekstu jest mężczyzna, który woli kobiety. To nieprawda, bo chodzi o kobietę, która woli kobiety i nie przemyślałem tego, że to można tak zinterpretować, ale taka interpretacja jest dla mnie spoko.
CDN…
