Jasne, większość uczestników Opole Songwriters Festival 2019 jedzie tam dla Courtney Barnett. Jednak poza koncertem tej cudownej Australijki będzie się tam działo znacznie więcej. Continue Reading „Nie Znasz – Wydanie Specjalne: Opole Songwriters Festival 2019”
Category: News
Nie Znasz #13
Zbliżające się lato zachęca do rzucenia okiem na kilka gorących rejonów. Continue Reading „Nie Znasz #13”
Jak możesz nam pomóc?
Skończyliśmy roczek, ale wierzymy, że to dopiero początek. Continue Reading „Jak możesz nam pomóc?”
NewTone: premiery 24/18
Mundial zaczął się także u nas. W tym tygodniu najlepiej prezentują się reprezentacje Australii i USA, ale fani innych krajów znajdą coś dla siebie na – jak zwykle – przepastnej liście nowych singli. Zapraszamy!
Rolling Blackouts Coastal Fever – Hope Downs (15.06) // jangle pop
Kiedy Rolling Blackouts Coastal Fever wydawali swoje dwie świetne epki, mówiono, że kiedy wszyscy inni starają się jak najbardziej udziwniać swoje kawałki, oni po prostu szlifują doskonałe refreny. Pierwsze LP w ich dorobku tylko to potwierdza. Te dziesięć kawałków to murowany hit za hitem. A przy tym słucha się ich zupełnie bez żenady. I bardzo szybko wpadają w ucho. Większość albumu słyszeliśmy na żywo w Berlinie i przy pierwszym odsłuchu płyty czuliśmy się jakbyśmy znali je od zawsze. A to zawsze znak jakości! A skoro przy znakach jakości jesteśmy – koniecznie zobaczcie ich na tegorocznym Offie.
Culture Abuse – Bay View (15.06) // noise pop
„Starzy” fani (mówimy w końcu o kapeli powstałej w 2013 roku) tego zespołu nie mają łatwo. W pierwszych recenzjach tego albumu pojawiły się zarzuty o zbyt drastyczne złagodzenie brzmienia, brak energii, czy brzmienie przypominające… Smash Mouth. No cóż, starzy fani zwykle są skłonni do bezsensownej przesady. „Bay View” to bardzo przyjemny album, który brzmi jakby Ramones mieszkali w kalifornijskim Bayview właśnie. Tak więc jeśli latem lubicie się wybrać w ramonesce na plażę – to jest Wasz soundtrack. Na zmianę z Wavves, z którymi Culture Abuse wydali w tym roku dwa bardzo fajne single.
Here Lies Man – You Will Know Nothing (15.06) // psychodelic rock
Wśród jednej z recenzji znalazłam idealnie określenie muzyki Here Lies The Men – Black Sabbath grający afrobeat. A tak zupełnie serio – rock psychodeliczny radzi sobie całkiem nieźle, biorąc pod uwagę fakt, że mamy 2018 rok. Czego to zasługa? Chyba wszyscy dobrze wiemy… Utalentowanych muzyków, którzy, jak członkowie tego zespołu, potrafią zgrabnie wykorzystywać riffy w stylu lat 70-tych, jednocześnie brzmiąc świeżo.
Protomartyr – Consolation (15.06) // post-punk
Można powiedzieć, że Protomartyr wydali tę epkę, żeby pochwalić się współpracą z Kelley Deal w dwóch kawałkach. Ale można to też uznać za dużą niesprawiedliwość. Choć kawałki nagrane z gitarzystką The Breeders są niesamowicie dobre (Wheel Of Fortune to w ogóle jeden z numerów roku do tej pory!) to pozostałe dwa numery nie znalazły się na zeszłorocznym „Relatives in Descent” chyba tylko przez przypadek. Świetna płytka!
Girls Names – Stains On Silence (15.06) // post-punk
Czy może być coś bardziej lirycznego od post-punku z Belfastu? Album powstał pod dużą presją, na szczęście muzycy postanowili zostawić miksy, wrócić do swoich codziennych zająć i spotkać się, kiedy naprawdę poczują, ze to już czas nagrać coś nowego. Tak też się stało. Jak sami twierdzą, z oryginalnego materiału niewiele zostało. Naszym zdaniem – wyszło im to na dobre.
Leon Vynehall – Nothing is Still (15.06) // deep house, downtempo
Co prawda muzyka Vynehalla nadaje się bardziej na deszczowe dni i rozprawianie się ze swoimi złymi decyzjami, ale dajmy mu szansę w to gorące, czerwcowe popołudnie. Piękne, nostalgiczne, ze stajni Ninja Tune. To chyba wystarczająca rekomendacja.
Single // EP:
Deafheaven – „Canary Yellow” // blackgaze
Spiritualized – A Perfect Miracle, I’m Your Man // space rock, shoegaze
Alice Glass – Mine // electronic
Girls In Synthesis – We Might Not Make Tomorrow E.P // anarcho punk, noise punk
H880 – The Haunted Palace // experimental techno
Echo Beds – Still Body // experimental, industrial
LINGUA IGNOTA – Woe To All (On The Day Of My Wrath) // experimental
Death Bells – Echoes // post-punk
HTRK – Mentions // avant rock, electronic
Jesteśmy na Spotify:
NewTone: premiery 21/18
Redakcja Undertone na koniec tego tygodnia wybiera się do Berlina, ale zamiast pakować się i przygotowywać do czekających nas tam przygód, ten piątek poświęciliśmy – jak zwykle – słuchaniu premier. Co z tego wynikło? Zobaczcie sami!
Jo Passed – Their Prime (25.05) // indie rock, noise rock
Kolejny tegoroczny debiut w barwach Sub Popu i kolejny strzał w dziesiątkę. Jo Passed to niby kapela indie rockowa, ale fani ładnych piosenek będą mieli tu niezły zgrzyt. Zespół lubuje się bowiem w hałasach i dysonansach godnych największych kapel noise rockowych. Dodajmy do tego shoegaze’owy wokal i często łamiące się rytmy i mamy prawdziwą bombę. A jednak gdyby poleciało to w jakimś „rockowym” radiu, nikt by chyba nie narzekał.
Ugory – Matko Ciszy (25.05) // sludge, ambient
Długo wyczekiwany krążek Ugorów nie zawodzi, a pozostawia po sobie prawdziwą dziurę w sercu i duszy. Tym razem do każdego utworu powstały osobne klipy, które idealnie dopełniają niepokojący klimat płyty. Tutaj możecie przeczytać, co sam zespół ma do powiedzenia na temat Matko Ciszy.
LICE – It All Worked out Great, Vol. 2 (24.05) // post-punk
Dlaczego LICE podzielili ten album na dwie części pozostanie tajemnicą, ale cóż – kontynuacja opisywanej kilka tygodni temu EPki trafiła do internetu, a zestaw dwóch płytek sprzedawany jest także fizycznie. „Dwójka” jest jednocześnie bardziej szalona i mniej szalona od „jedynki”. Cztery zawarte tu kawałki są dużo krótsze od tych z pierwszej części, a co za tym idzie – mniej w nich eksperymentów. Z drugiej strony od drugiego numeru do końca, EPka przewala się po słuchaczu jak huragan. I co ciekawe – pozostawia olbrzymi niedosyt. Polecamy słuchanie w zestawie.
Wooden Shjips – V. (25.05) // neo-psychedelia, space rock
Twórczość Ripleya Johnsona nie należy do szczególnie eklektycznej stylistycznie. Wręcz przeciwnie – czy to słuchając Moon Duo, czy Wooden Shjips od razu wiadomo, że za wszystkim stoi ten charakterystyczny brodacz. No ale jednocześnie nie schodzi on nigdy poniżej pewnego poziomu. I tak samo jest tym razem. Piąta – jak łatwo się domyślić – płyta Wooden Shjips to zbiór pięknych, psychodelicznych piosenek. Idealna do leniwego wylegiwania się na słońcu. Albo deszczu. Albo jak sobie chcesz. Polecamy.
Single/ EP:
None – Hypnophobia EP (19.05)// Coldwave
The Oh Sees – Overthrown (21.05) // psych-punk
Death Grips – Flies (22.05) // experimental hip hop
Amanda Palmer & Jasmine Power – Mr. Weinstein Will See You Now (23.05)
A.D. Mana – Body Of Glass (22.05) // post-punk, synth-pop
Uniform & The Body – Come And See (17.05)
Liars – Liquorice (23.05) // electro-industrial
Fufanu – Hourglass (25.05) // post-punk
Sunday pRICZings, vol. 24
Zdarza mi się czasami nie rozumieć współczesnego świata. Tego, jak jest skonstruowany, jakie prawa nim rządzą oraz co tu się tak naprawdę odpierdala. Bywają momenty, podczas których wydaje mi się, że wszystko już tak bardzo było, że każda nowość jest tylko przeżutym kawałkiem wymiocin, które dawno temu były odchodami zapomnianej cywilizacji. Swoiste odpadki zamierzchłych czasów. Koprolit minionej ery…
Weźmy takie kino – jesteśmy atakowani bezwartościową blockbusterową papką dla milenialsów, którzy potrzebują non-stop akcji i nieskomplikowanej fabuły przez bite dwie godziny, bo inaczej jest szansa, że kiedy zabraknie wybuchów na ekranie, to odwróci ich uwagę komunikat na smartphonie. Remaki starych filmów to jakieś 50% nowości kinowych, następne kilkanaście procent to kolejne części hitów sprzed kilkunastu lat. Pomysły się kończą? Niekoniecznie. Zmieniła się po prostu uwaga ludzkości. Oryginalne scenariusze muszą być spychane na bok, bo mogą nie mieć szansy sprzedać się tak dobrze jak odgrzewane kotlety. A kiedy słyszę jak planowane są nowe wersje „The Crow” lub „Memento”, to czuję, jak zaczyna drżeć mi palec na przycisku „zniszcz świat” i zamykam powoli oczy w nadziei, że niedługo to się może wszystko skończyć…
To samo się tyczy seriali, sukces tych bardzo dobrych otworzył drogę do tysięcy średnich scenariuszy tasiemców, ciągnących się bez ładu i składu przez kilka sezonów. A alternatywa dla telewizji, czyli platforma Netflix, która miała dać ludzkości coś innowacyjnego i świeżego, serwuje głównie produkcje klasy B, które w zwykłej telewizji zginęłyby pod natłokiem mnogości kanałów i całego abecadła jakości podobnie gównianej treści. Gdzie ta rewolucja, bo chyba jej nie zauważyłem?
W muzyce można zauważyć podobną tendencję. Wszystko, co było ważne i mądre zostało powiedziane przed rokiem 2000, teraz mamy tylko mało odkrywcze próby wymyślenia czegoś nowego w gromadzie subkategorii muzycznych. Gatunki mieszają się, tworząc nowe twory, które są niewystarczająco dobre, żeby je zaliczyć do istniejących rodzajów muzyki oraz nie na tyle interesujące, żeby miały swój wpis na Wikipedii. Nie zrozumcie mnie źle – uwielbiam crossovery, momenty, w których punkowa zadziorność miesza się z melancholią tworząc Post-punk, mroczna wrażliwość parzy się z horrorem tworząc Death Rock a elektronika spotyka bezduszne dźwięki z budowy rodząc muzykę post-industrialną. To są dźwięki, dla których warto żyć.
To żadna tajemnica, iż jestem fanem muzyki nietuzinkowej, uwielbiam, kiedy ktoś wychodzi poza ramy sztywnego gatunku i eksperymentuje bez ustanku. To świadczy zawsze tylko na korzyść muzyka, bo nie ma nic gorszego niż stagnacja i powtarzanie się w nieskończoność.
Jednak spoglądając leniwie na współczesne trendy stwierdzam, iż jestem chyba przeżytkiem minionej ery.
Ostatnią nowością gatunkową na jaką się załapałem to ścieżka dźwiękowa do filmu „Spawn”, gdzie starły się ze sobą światy spod nazwy Industrialu, Rocka Alternatywnego oraz Elektroniki. A był to rok 1997… Jak na dłoni widać, że nie nadążam za tym, co się dzieje.
Wiele wspaniałej muzyki nie powstałoby, gdyby nie próby mieszania gatunków muzycznych. O ile świat byłby uboższy, gdyby różnoracy muzycy nie wpływali na siebie nawzajem i nie kombinowali w związku z tym z własną twórczością? Jak wiele by nas ominęło? Jak wiele rzeczy nie miałoby szansy ewoluować i dotrzeć w ten sposób do naszych uszu? Podejrzewam, że zostalibyśmy bezpowrotnie pozbawieni wielu dźwiękowych rozkoszy.
I znowu spróbujcie to zrozumieć – nie jestem tym przegranym typem, który dzierży ze sobą flagę z napisem „kiedyś to było lepiej” gdzie tylko się pojawi. Zdarzają się wciąż rzeczy fajne i ciekawe, i mimo iż nie tak ciekawe jak w przeszłości, potrafię rozpoznać własny młodzieńczy entuzjazm i wiem, że nic nie będzie w stanie poruszyć tych strun w mojej duszy, jak to miało miejsce za lat pacholęcych. Jednak wciąż z dziecięcą ciekawością spoglądam w przyszłość, licząc, że pojawi się jeszcze kiedyś coś, co przeniesie mnie za swoją sprawą w inną rzeczywistość.
Co mnie jednak nurtuje w tym momencie najbardziej to to, czy świat bardzo by ucierpiał, gdyby nie powstał zespół, który jest bohaterem dzisiejszego kazania?
Co dokładnie działo się w głowach tych Cholos, kiedy postanowili nadać gangsterskim rapsom nieco gotyckiego sznytu? Tak bardzo nie potrafię tego zrozumieć, iż podczas projekcji łapię się na tym, że szczypię się w ramię, by sprawdzić, czy czasami nie śnię albo wyobrażam sobie, że oglądam w tym właśnie momencie jeden z odcinków „Tim & Eric Awesome Show, Great Job!”. Absurd goni absurd w każdym kolejnym wersie a w połączeniu z muzyką tych O.G.’s całość dodaje nowego znaczenia wyrażeniu „ja pierdolę”. Mój pierwszy raz z ich twórczością był tak ciężką banią, iż skondensowany strzał z wszystkich odlotów, które w życiu przeżyłem, nie miałby takiej siły ognia jak te kilka minut sam na sam z „Prayers”.
Jarają się goci, jarają się wytatuowani latynosi, jarają się pitchforki, jarają się hipsterzy. A ja z niedowierzaniem kręcę głową i zastanawiam się, co będzie następne? Kto i kiedy wpadnie na pomysł, żeby połączyć Reggae z Industrialem? Kiedy nadejdzie czas na gatunek taki jak Black Metal Ska? Sludge Drone Disco? Bossa Nova Mathcore? Kawaii Blues Tekno? A jeśli to już istnieje, to proszę mnie pozostawić w bezpiecznym kokonie mojej nieświadomości, gdyż nie wiem czy moja głowa jest w stanie przyjąć więcej…
Undertone Files: Czego nie wiesz o Youth Code
Już w kwietniu do Polski zawita po raz pierwszy jeden najlepszych aktualnie zespołów nowej fali industrialu – Youth Code. Zagra w warszawskiej Hydrozagadce 6 kwietnia (po koncercie wpadajcie koniecznie do Pogłosu na The KVB!) i dzień później w Poznaniu w Pod Minogą.
Sara i Ryan to prawdziwe sceniczne bestie, o czym przekonacie się już niedługo. Ale zanim to nastąpi – podrzucamy garść informacji na temat zespołu, które mogą Was zaskoczyć.
Otwierali występy Skinny Puppy
Sara nie miała wcześniej doświadczenia w koncertowaniu (Ryan był wokalistą w zespole Carry On), jednak, jak się szybko okazało, odnaleźli się razem na scenie bez problemu. Po wydaniu albumu w Dais Records zespołem zainteresował się Nivek Ogre i zaprosił ich na wspólną trasę. Namaszczeni przez samego ojca industrialu szybko zostali zaakceptowani przez publikę.
Jednak wcześniej nie było zbyt kolorowo – Sara i Ryan grali razem z Suicide Commando a później z AFI, gdzie ich występy nie zostały dobrze przyjęte. Ryana niespecjalnie to zdziwiło – „Tak naprawdę to nigdzie nie pasujemy. Dzieciaki po koncercie porównywały nas do dubstepowego Crystal Castles. Ale ta trasa wiele nas nauczyła „.
Są ciągle w trasie
Przynajmniej Sara. Już jako nastolatka była nieustannie w trasie – sprzedawała merch dla takich zespołów, jak Suffocation czy High on Fire. Jest też tour managerem – chociażby naszego rodzimego Behemotha. Swoją drogą – to właśnie podczas jednej z tras z Behemothem Sara kupiła pierwszy syntezator i kilka tygodni później wymyśliła nazwę Youth Code.
Mam zespół, nazywa się Youth Code
W wywiadach Sara wielokrotnie przyznaje, że nikt z jej znajomych nie wierzył, że może mieć zespół. Sama historia jego powstania jest dosyć zabawna. W sklepie z winylami, w którym pracowała, zorganizowano event, na którym miały zagrać zespoły pracowników. Występ Youth Code miał być jednorazowym wydarzeniem z tej okazji, ale szybko zmienili zdanie. We wkładce kasety wydanej po ich debiutanckim koncercie można było znaleźć napis „We Were Never Supposed to be a Band”.
Joshua Eustis był ich producentem
Kojarzony z takimi zespołami jak Telefon Tel Aviv, Nine Inch Nails czy The Black Queen – Joshua Eustis jest odpowiedzialny za jedno z lepszych wydawnictw Youth Code – A Place to Stand. EP zebrało pozytywne recenzje na portalach typu Pitchfork („pierwszorzędny EBM”) i Rolling Stone („15 genialnych albumów, których nie słyszałeś w 2015 roku„).
Chelsea Wolfe poleca
Romans Youth Code i Chelsea trwa od dawna, co zaowocowało świetnym remiksem i wspólną trasą koncertową. Sara i Chelsa wspólnie wykonywały na koncertach utwór „Vex” Wolfe, a ekipa z magazynu Revolver dołączyła do nich na jakiś czas, dzięki czemu możecie obejrzeć ten świetny mini dokument:
Nadchodzi nowy album
Pomimo ciągłego bycia w trasie, Sara i Ryan znajdują czas na pracę nad nowym albumem. Na razie nie wiemy nic więcej poza tym, że powoli powstaje. Co jakiś czas na Instagramie możemy zobaczyć jak Ryan bawi się dźwiękami, jednak na konkrety musimy poczekać. Może na polskich koncertach uda się usłyszeć nowy materiał?
♠
Youth Code zagra w Polsce dwa razy:
6 kwietnia @ Hydrozagadka, Warszawa (wydarzenie)
7 kwietnia @ Pod Minogą, Poznań (wydarzenie)
Bilety do kupienia na WiniaryBookings
Sunday pRICZings, vol. 23
Staliśmy się generacją hejtu, pokoleniem narzekaczy, parantelą antypatii, żałosnym okresem w historii ludzkości gdzie przyklejeni do ekranów monitorów wygłaszamy swoje chorobliwe prawdy, ukryci w bezpiecznych odmętach internetu. Dzięki globalnej sieci jeszcze nigdy ludzkość tak bardzo zbliżając się do siebie, nie odpychała się jednocześnie, wściekle zatracając się w bezsensownych szarpaninach, które w realnym świecie nie mają żadnego znaczenia.
Jedynym sensownym wyjściem z tej sytuacji będzie możliwość zablokowania dodawania własnych komentarzy na blogach, portalach społecznościowych oraz wszędzie tam, gdzie tylko jest taka możliwość. Jeśli nie chcemy doprowadzić do eskalacji problemu, musimy zablokować opcję wyrażenia opinii każdemu, komu się wydaje, że powinien takową wygłosić. Nieważne czy pochwalna, czy nie, musimy osiągnąć niełatwy kompromis. A jeśli już masz nienawidzić czegoś to najlepiej jest nienawidzić wszystkiego, wtedy łatwiej jest bez cienia żenady spojrzeć sobie w twarz w lustrzanym odbiciu.
I bardzo często sam łapię się na tym, że jestem bliski wypowiedzenia się na temat palącej mnie kwestii w internecie, ale zdaję sobie prawie natychmiast sprawę, że nie ma to większego sensu, bo każdy ma swoją własną wyrobioną opinię na dany temat, która jest praktycznie nie do obalenia, gdyż zwykle ktoś tak usilnie i mocno wierzy w swoją prawdę, iż dzięki temu staje się ona jedyną słuszną dla tej osoby i nikt ani nic nie będzie w stanie tego zmienić. Więc nie robię nic i z niemałym uczuciem wyższości przesuwam palcem w dół bądź przechodzę pod inny adres, gdzie nie muszę babrać się w jednym szlamie z całą resztą tych chorych na głowę internetowych fanatyków. Opinie innych ludzi zwykle są mylne, bo przecież nie należą do Ciebie, no nie?
Przejmują się zawsze najbardziej ci, którzy nie mają własnego życia. Jeśli mi się coś nie podoba, to odwracam po prostu głowę i staram się już o tym za wiele nie myśleć. Ludzie w tym kraju mają tendencję do mówienia Ci, jak masz się ubierać, jak się zachowywać, jak myśleć, jak wierzyć, jak kochać, jak nienawidzić. Lecz są to tylko półśrodki, które zamazują skrzętnie rzeczywistość. Nienawidzić wszystkiego i wszystkich na równi — to jest jedyna odpowiedź. Droga przyszłości oraz ratunek dla rasy ludzkiej. Vademecum na psychopatię rodzaju ludzkiego…
Gdy Trump zacznie z Putinem wymieniać się głowicami nuklearnymi na niebie, niczym w jakieś chorej i pokręconej rozgrywce meczu ping ponga, a nad naszymi głowami zaczną latać bomby przypominające w swym locie spadające gwiazdy, nic z tego nie będzie miało znaczenia. Wszyscy skulimy się w geście obronnym w tym samym momencie i żadne podziały nie będą nikogo obchodzić. I gdy opadnie kurz, wszystkie twarze będą tak samo umorusane promieniotwórczym pyłem a opad radioaktywny spadnie bez wyjątku każdemu na głowę. Utopia na zawsze pozostanie utopią a niestety, apokalipsa jest tuż na wyciągnięcie ręki.
Weźmy takiego Silverio na przykład. Gość, który ma w logo czerwone majtki, a które często bywają jedyną częścią jego garderoby podczas występów na żywo, nie może brać wszystkiego na serio. Typ kładzie lachę na dosłownie wszystko i wszystkich i jest to postawa godna największej pochwały. Tylko w tak beznadziejnym świecie jak ten, ludzie pokroju Silverio potrafią wlać w nasze serca spokój o przyszłość rasy ludzkiej. A jeśli nawet apokalipsa nie przeszkadza temu pinche cabrón w niczym, to gdzieś w środku czuję, że Silverio będzie właśnie tym gościem, który wybije rytm swoistego Danse Macabre na zgliszczach naszego społeczeństwa w nieodłącznych czerwonych galotach, śpiewając głośno „Tu casa es mi casa”, jednocześnie paląc sobie stopy na rozżarzonym tłuszczu z ludzkich ciał i rozsypując wszędzie popiół z pogorzeliska niedawnej cywilizacji, który będzie owijał się wokół niego i tańczył wraz z nim ten nienaturalny electropunkowy taniec końca świata…
Piękna wizja, zaprawdę powiadam wam. Wyobraźcie to sobie tylko.