Artykuł, Muzyka

NewTone: premiery 14/18

Oj, obrodziło nam z początkiem kwietnia. Nie dość, że nowych płyt jest w tym tygodniu bardzo dużo, to jeszcze bardzo dobre. Nie ma co przedłużać, bo przed Wami dużo słuchania. Oto one:

Hinds – I Don’t Run (06.04)

Mamy zwyciężczynie w kategorii progres roku. Druga płyta Hinds to ogromny krok do przodu. Hiszpanki poszerzyły paletę inspiracji, poczuły się pewnie i dostarczyły album z doskonałymi gitarowymi piosenkami na lato. Z drugiej strony dalej jest w nich trochę naiwności i „amatorskiej” szczerości. Oby tak dalej!

Unknown Mortal Orchestra – Sex & Food (06.04)

Przy niektórych artystach stwierdzenie, że płyta niczym nie zaskakuje, jest najlepszym komplementem. I to dotyczy albumów Unknown Mortal Orchestra. Na „Sex & Food” ekipa Rubana Nielsona nie sili się na niepotrzebne eksperymenty, korzystając z tego, że ich balansująca na granicy neo-psychodelii i indie r&b muzyka jest ciekawa sama w sobie. Mamy tu dużo nastrojowego, delikatnego grania, ale też „cięższe”momenty – takie jak jeden z najlepszych kawałków tego roku – „American Guilt”. Warto!

MIEN – MIEN (06.04)

„Konkurencję” dla UMO w kategorii „psychodelia”stanowi  nie byle jaki zespół. Choć jest to debiutancki album, stworzyli go muzycy, którzy na psychodelicznym graniu zjedli już zęby, grając w takich kapelach jak Elephant Stone, The Earlies, The Black Angels czy The Horrors. Mamy tu do czynienia z powrotem do korzeni takiej muzyki – jest mglisty, niepokojący klimat, okazjonalnie przebijający się sitar, czy delikatne podbicie elektroniką. Doskonała rzecz dla maniaków gatunku.

Lebanon Hanover – Let Them Be Alien (03.04)

Lebanon Hanover rozkwitają z każdym wydawnictwem, nabierają pewności siebie. Let Them Be Alien nie jest albumem, który wpada w ucho od razu, ale z każdym odsłuchem docenia się go jeszcze bardziej. Jednocześnie, w każdej piosence słychać tę piękną melancholię. William i Larissa pięknie się uzupełniają, tworząc subtelny dialog pomiędzy utworami. W odbiorze albumu nie przeszkadza nawet aktualna pogoda. 10/10!

GUM – The Underdog (06.04)

Jay Watson to osoba nr 2 w Tame Impala i nr 1 w POND – czyli dwóch zespołów ze zdecydowanej czołówki w Australii. Od kilku lat nagrywa też solowo jako GUM, pogłębiając kierunki, w których idą jego kapele. Mamy tu zatem jeszcze więcej synthpopu i tanecznych rytmów, a całość jeszcze bardziej wpada w ucho. I bardzo dobrze! Nowa płyta Watsona zdecydowanie powinna zagościć na hipsterskich playlistach na imprezę. No i oczywiście w odtwarzaczach fanów macierzystych formacji artysty. A tych jest przecież co niemiara.

LICE – It All Worked Out Great, Vol.1 (EP) (06.04)

Kochamy tutaj IDLES, kochamy Shame i kochamy najmłodszych ziomeczków z tego wesołego, brytyjskiego towarzystwa. LICE w końcu wypuścili swoje pierwsze wydawnictwo z prawdziwego zdarzenia, choć to dopiero EP. Pokazują na nim, że są najbardziej popieprzeni ze wspomnianej trójki. Motywy zmieniają się tu co kilka sekund, sekcja gra jakieś dziwne rzeczy, gitara hałasuje aż miło a wokalista wypluwa z siebie teksty o długości krótkich powieści. Obserwujcie ich bo będą wielcy.

Bambara – Shadow on Everything (06.04)

Można by powiedzieć, że nowa płyta Bambary umili fanom Iceage oczekiwanie na album swoich ulubieńców, ale to byłoby duże i niesprawiedliwe uproszczenie. Owszem, stylistycznie jest bardzo podobnie, ale Amerykanie na „Shadow on Everything” udowadniają, że grają we własnej lidze i nie muszą się na nikogo oglądać. Czwarty album jest ich zdecydowanie najlepszym – post-punk miesza się tu z noise rockiem w optymalnych proporcjach. No i nie oszukują w tytule płyty – mrok naprawdę panuje tu nad wszystkim.

Hop Along – Bark Your Head Off, Dog (06.04)

Hop Along to już naprawdę duży zespół na amerykańskiej scenie indie. Kapela od pierwszej płyty wydanej w 2006 roku zbudowała już sobie całą armię naśladowców.  I chyba zrozumiała, że najwyższy czas zdobyć uznanie, na jakie zasługuje. Nic zatem dziwnego, że na swojej czwartej płycie zaczęła puszczać oczko do szerszej publiczności. Może i stracił na tym ciutkę mocy, ale wciąż wyróżnia się świetnymi piosenkami i pięknym, rozedrganym głosem wokalistki – Frances Quinlan. My jesteśmy zadowoleni.