Dziewiąty tydzień przynosi nam największą liczbę ciekawych premier od początku roku. Od tygodnia siedzimy, słuchamy i przebieramy co lepsze kawałki. Mamy tu wszystko – wyczekiwane powroty, dzieła życia i debiuty. Na odsłuchanie wszystkiego nie wystarczy dnia, ale i tak – sprawdźcie sami!
The Breeders – All Nerve (02.03)
Najgłośniejszy powrót tego tygodnia. Nie dość, że to pierwsza płyta ekipy Kim Deal od dziesięciu lat, to jeszcze nagrana w składzie, który do tej pory stworzył tylko jeden album – legendarny „Last Splash” z 1994 roku. Jest – jak sam tytuł wskazuje – nerwowo, momentami chłodno, a przez cały czas ciekawie. Póki co, główny pretendent do reunionu roku!
Suuns – Felt (02.03)
A skoro przy nerwach jesteśmy, to zupełnym przypadkiem tego samego dnia premierę ma album kanadyjskich mistrzów nerwowego grania. Ja spiąłem się od samego spojrzenia na okładkę (Ten balonik zaraz pęknie!), a to tylko przedsmak tego, co czeka na nas w warstwie muzycznej. Nerwy napięte jak postronki, hałaśliwe plamy akompaniujące pięknym, nieco zrezygnowanym liniom wokalnym. Takich Suuns pokochaliśmy!
Going Swimming – Sultans Of Swim (02.03)
Chwilę wytchnienia od tych wszystkich nerwów zapewniają Australijczycy z Going Swimming. Ich druga płyta to idealny dowód na to, że da się zrobić podręcznikową, surf-rockową płytę, wykorzystując wszystkie zgrane już w tym gatunku patenty, a przy tym ciągle brzmieć świeżo. Australia ma się ostatnio dobrze pod względem takiej słonecznej muzyki (Ciekawe czemu?), więc tym, którzy na początku marca potrzebują doświetlenia i trochę ciepła, polecamy patrzeć właśnie w tamtą stronę.
Moaning – Moaning (02.03)
Z drugiej strony – jak jest zima to musi być zimno. O dziwo, potwierdzenie tej teorii przychodzi do nas z Los Angeles. Debiut nowych podopiecznych Sub Popu czerpie garściami z najlepszych dokonań A Place To Bury Strangers, czy popularnych ostatnio Soviet Soviet. I choć można przyczepić się do Moaning, że praktycznie odtwarzają, zamiast oferować coś od siebie, to robią to zgrabnie i w dobrym smaku. A przecież chłodnego post-punku nigdy za wiele, prawda?
Anna von Hausswolff – Dead Magic (02.03)
Dla tych, którym jeszcze mało chłodu i ciemności, pozycją obowiązkową spośród dzisiejszych premier jest „Dead Magic” – największe dotychczas dzieło szwedzkiej królowej darkwave’u. Zaplanowane jako jedna, długa piosenka, ostatecznie zostało rozbite na pięć efektownych części. Warto posłuchać nie tylko dla wspaniałego głosu Anny, ale także wzbogacających brzmienie organów – nagranych w całości w kopenhaskim Marmurowym Kościele. Robi wrażenie!
Rolo Tomassi – Time Will Die and Love Will Bury It (02.03)
O dziele życia można też mówić w przypadku angielskich mathcore’owców z Rolo Tomassi. Wydana dzisiaj płyta już na kilka tygodni przed premierą została zgodnie okrzyknięta najbardziej różnorodną i najlepszą w 13-letniej karierze zespołu. Chaos przeplata się tutaj z jazzową precyzją i czystymi, nastrojowymi motywami. Zdecydowanie jest to album dla tych, którzy jeszcze nie pogodzili się z rozpadem The Dillinger Escape Plan. Ale także tych, którzy jarają się Code Orange.
Titus Andronicus – A Productive Cough (02.03)
Wydany dwa lata temu album koncertowy Titus Andronicus nazywał się „Stadium Rock”. Jeszcze wtedy trzeba było zmienić słowo „rock” na „punk” aby scharakteryzować muzykę zespołu Patricka Sticklesa. Na „A Productive Cough” nie trzeba już nic zmieniać. Choć Sticklesowi nie brakuje punkowej werwy, środek ciężkości na tej płycie przenosi się w stronę folku, country i gospel. Jest w tym wszystkim dużo przepychu, ale słucha się bardzo dobrze. Bruce Springsteen i Bob Dylan (w osobliwy sposób coverowany na tej płycie) przybijają sobie piątkę – mają godnego następcę.
Soccer Mommy – Clean (02.03)
Choć ukrywająca się pod tym pseudonimem Sophie Allison ma na swoim koncie dwie płyty, to właśnie „Clean” uważa za swój pełnoprawny debiut. O dwudziestolatce może być niedługo głośno, bo płyta wypełniona jest naprawdę dobrymi, bedroom-popowymi piosenkami. Sophie za swoje największe inspiracje uważa Mitski, Taylor Swift i miasto Nashville. To zabawne, ale lepszego opisu jej muzyki, niż połączenie tych trzech punktów, po prostu nie ma.
The Men – Drift (02.03)
Nie ma się co oszukiwać – ta płyta, jak w zasadzie każdy album The Men – wywoła mieszane reakcje. Ale ten zespół to nadal bardzo ważne zjawisko w noise rocku. „Drift” – już tradycyjnie – nie przypomina żadnej z dotychczasowych płyt zespołu. Tym razem więcej tu post-punkowego basu, klawiszy i saksofonu. Można trafić tu na ładną popową piosenkę („Rose on Top of the World”), ale całe show kradnie pierwszy kawałek – doskonałe „Maybe I’m Crazy”. Dajcie im szansę!
Jesteśmy na Spotify: