Jak niemal każdy „alternatywny” dzieciak w czasach mojego dzieciństwa, dorastałem z Interpolem. Ta legendarna linia basu z „Evil” była jedną z moich głównych inspiracji, aby sięgnąć po instrument, a inne piosenki tego zespołu towarzyszyły mi w najważniejszych momentach nastoletniości i wczesnej dorosłości. Cóż, to jeden z niewielu zespołów z tamtych lat, które wciąż są dla mnie ważne. Wobec tego, kiedy pojawiła się dość spontaniczna okazja na 15-minutowy wywiad z jednym z mózgów tego zespołu, gitarzystą i kompozytorem – Danielem Kesslerem – nie mogłem powiedzieć „nie”. W przededniu dwóch niezwykle oczekiwanych koncertów grupy w Polsce porozmawialiśmy o byciu w zespole przez ponad ćwierć wieku, ewolucji i nastoletnich fanach.

[YOU CAN ALSO READ IT IN ENGLISH]

26 lat w zespole. Jak się z tym czujesz? 
Wydaje mi się, że moim marzeniem było mieć szansę na wydanie jednego albumu. Zajęło nam to dużo czasu. Więc bycie 7 albumów i ponad 25 lat dalej jest niesamowite. Nie wiem, naprawdę niesamowite. Tego się nie da zaplanować, więc jest to zawsze wspaniałe, gdy się udaje. 

Czyli ciągle ekscytuje cię to tak jak na początku?
Tak myślę. To bardzo miłe, gdy ciągle możesz to robić, podróżować po całym świecie i grać muzykę. Ostatnio można spotkać na naszych koncertach dużo nastolatków, bardzo młodych nastolatków, i oni znają wszystkie nasze teksty. Nie tylko singli, ale też mniej popularnych utworów. Myślisz sobie wtedy: „Wow, mają swój własny związek z naszą muzyką”. A pamiętam, kiedy sam byłem w ich wieku i sam miałem podobny związek z artystami i płytami. Niesamowicie jest widzieć to w tych czasach, bo to są zupełnie inne czasy niż te, w których ja dorastałem. Dzisiaj muzyka musi konkurować z social mediami i innymi takimi rzeczami. Pięknie jest więc zobaczyć, że tworzy się jakieś połączenie z tymi ludźmi na poziomie emocjonalnym. Reasumując – tak, ekscytuje mnie to tak jak na początku. Czuję się niesamowicie szczęśliwy, że ciągle kocham tworzyć muzykę. Kocham robić to z moimi kolegami z zespołu i kocham grać piosenki, które stworzyliśmy na przestrzeni siedmiu płyt. 

Wspomniałeś o nowych fanach. Myślisz, że social media, TikTok, etc. pomagają wam jako zespołowi? 
Nie wiem, bo sam nie korzystam z TikToka i nie słyszałem, żebyśmy odnieśli tam jakiś wielki sukces. Oczywiście są jakieś viralowe sytuacje, które przytrafiają się niektórym zespołom i one mogą mówić o takim sukcesie. Trudno powiedzieć. Ale oczywiście social media i w ogóle Internet jako całość, pozwalają światu się połączyć. Jeśli żyjesz gdzieś, gdzie nie ma dostępu do naprawdę fajnego niezależnego sklepu muzycznego, a masz dosyć obszerny gust muzyczny, to dzisiaj nie jesteś wykluczony przez swoje położenie geograficzne. Masz dostęp do wszystkiego. I to jest, moim zdaniem, ekscytujące. 



Cofnijmy się trochę w czasie. Byliście wielką częścią sceny opisanej w książce Lizzy Goodman  „Meet Me in the Bathroom” oraz powstałym na jej bazie filmie. Czuliście się wtedy częścią czegoś większego? 
Myślę, że w momencie, w którym się to działo, czy nawet przed wydaniem naszej pierwszej płyty, nie wiedzieliśmy o tym nic. Możliwe, że poczuliśmy się częścią czegoś większego po tej płycie i w momencie, w którym wyszły pierwsze albumy The Strokes, Yeah Yeah Yeahs, czy innych wspaniałych zespołów, takich jak The Walkmen i TV On The Radio. W tym momencie dało się zauważyć, że zaczęło pojawiać się mnóstwo świetnych i bardzo róznych od siebie artystów, którzy wydali doskonałe płyty. Swoją drogą wszyscy są dalej świetni po tych 20 latach. Teraz jest jasne, że działo się wtedy coś specjalnego, ale sami nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, dopóki dziennikarze nie zaczęli nas o to pytać w 2002 czy 2003 roku. Wtedy zdaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy stawiani w jednym szeregu z wszystkimi tymi zespołami, ale nie znaliśmy ich osobiście do tego czasu. 

Myślisz, że taki ruch mógłby wydarzyć się dzisiaj, z nowymi zespołami i obecną sytuacją na rynku muzycznym? 
Jeśli już to wydaje mi się, że wydarzyłoby się to zupełnie inaczej. Nie czytałem tej książki, ani nie oglądałem filmu, ale scena, o której one opowiadają, działała między 2001 a 2004 rokiem – przed social mediami, co nie? I tak, jak mówiłem – wszystkie te zespoły mogły pochodzić z Nowego Jorku, ale nie znaliśmy się osobiście. Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co się dzieje. W dzisiejszych czasach nie byłoby to możliwe, że istnieje tyle zespołów w jednym mieście i nie mają o sobie pojęcia, bo dzisiaj po prostu wiesz wszystko o rzeczach, które dzieją się nawet daleko od ciebie, a z perspektywy artysty – od razu dostajesz dużą uwagę, co jest jednocześnie dobre i złe. 

Gdy nie otrzymujesz tak dużo uwagi, daje ci to czas na rozwój, zastanowienie się nad tym, co zrobić, aby stać się lepszym, ale z drugiej strony – brak uwagi może być też pewnym testem. Czy robisz to dla uwagi? Czy raczej po prostu kochasz tworzyć muzykę i wierzysz w to, co robisz? I jeśli robisz to dalej – mimo niewielkiej uwagi – to jasnym jest, że robisz to dla siebie, a nie dlatego, że potrzebujesz uwagi, żeby działać. I to wydarzyło się w naszym przypadku. Kochaliśmy to, co robiliśmy i dlatego stworzyliśmy coś solidnego. A jeśli chodzi o scenę to oczywiście może się coś takiego wydarzyć w każdym mieście czy miejscu, ale wydaje mi się, że teraz skupiona byłaby na tym duża uwaga mediów w czasie rzeczywistym. Od razu byłby nad tą sceną mikroskop, a nad nami takiego nie było. Wszystkie te zespoły istniały od dłuższego czasu, zanim skupiły na sobie uwagę. 

2002 był ważny dla was, bo wtedy ukazał się wasz debiut – „Turn On The Bright Lights”. W zeszłym roku obchodziliście jego dwudziestolecie. Jak dzisiaj odbierasz ten album? 
Uwielbiam go. Kocham grać piosenki z niego. Pamiętam dokładnie, że chciałem być bardzo osadzony w danym momencie przy tworzeniu tej płyty, żeby w przyszłości móc spojrzeć na to, co zrobiliśmy – nie zdając sobie sprawy, że kogokolwiek będzie to obchodzić – i być z tym ok. Ale ja zawsze chcę być ok z czymkolwiek, co tworzymy. I jestem. Myślę, że to był bardzo szczególny moment, kiedy robiliśmy ten album, jako że to był nasz debiut. I ciągle gramy w zasadzie każdy utwór z niego od czasu do czasu. I kocham to. Jeśli o mnie chodzi, kocham ten album i jestem z niego dumny, ale to dotyczy każdej naszej płyty. 



Siedem albumów i wiele hitów później, czy wasz proces kreatywny różni się od tego, jak wyglądało to na początku? 
Tak, z pewnością. Zaszła ewolucja. Ewoluowaliśmy jako twórcy, jako zespół, jako osoby komunikujące się ze sobą nawzajem. Doświadczenie – mam przynajmniej taką nadzieję – sprawia, że stajesz się lepszy i lepiej rozumiesz to, co chcesz osiągnąć oraz jak chcesz to osiągnąć. I daje też pewne poczucie progresu. Widzę na przykład, że Sam [Fogarino – perkusista] i Paul [Banks, wokalista, gitarzysta i basista] bardzo ewoluowali jako muzycy. Ty też ewoluujesz, przechodząc przez różne okresy w swoim życiu. Nie jesteś ciągle tą samą osobą. Kluczem jest rozwijanie się za każdym razem. I bardzo miłą rzeczą jest fakt, że gdy tworzymy to nigdy nie wymaga od nas żadnego wysiłku. To nigdy nie jest coś, co musimy zrobić. Nie jest to decyzja biznesowa. To wciąż głębokie pragnienie pisania muzyki i duża umiejętność pisania jej razem.

Wasz ostatni album [The Other Side of Make-Believe] jest dobrym przykładem takiej ewolucji. Przez wielu nazywany jest waszym najbardziej optymistycznym. Co o tym sądzisz? 
Nie wiem. Trudno to skomentować, bo wchodzimy w czyjąś perspektywę dotyczącą tego albumu. Myślę, że są na nim prawdopodobnie elementy pozytywności. No i dotyczy to raczej tekstów Paula. Ja ich nie piszę, więc nie jestem w stanie ich dobrze czytać, ale to dobrze. Napisaliśmy ten album w trakcie lockdownu i trudnej sytuacji na świecie. Więc jeśli ten pozytywny element jest czymś, co ludzie chcą w nim zobaczyć, co pozostaje w nich po jego przesłuchaniu, to dobra rzecz. Czemu nie?



Oczywiście. Teraz wydajecie kilkam piosenek z tego albumu w nowych wersjach, zremiksowanych przez innych artystów. Jaki był klucz ich doboru? 
Wydaje mi się, że chcieliśmy mieć jak najbardziej eklektyczny zestaw artystów na tym wydawnictwie i nam się to udało. I chcieliśmy, żeby sami dokonali wyboru utworów, które zremiksują i zrobili to. Myślę, że Jeff Parker… Słuchałem jego projektów jeszcze zanim powstał Interpol. A z kolei jeśli chodzi o Daniela Avery’ego, chciałem, żeby zrobił remix naszego kawałka od prawie dziesięciu lat, więc super, że w końcu zrobił. I uwielbiam mixy, które oni zrobili. A jeśli chodzi o Water From Your Eyes – zagraliśmy z nimi parę tras, w tym jedną w zeszłym tygodniu – w Wielkiej Brytanii. I właśnie też wydali świetny album. Dla nas ważne było, żeby w tym projekcie wzięli udział różnorodni ludzie, a słuchanie ich interpretacji naszych utworów jest dla nas interesujące i zawsze inne. Rezultat jest zawsze czymś dzikim, niewyobrażalnym. Ale każdy jest świetny. Wykonali kawał dobrej roboty. 

A jakie plany ma teraz Interpol?
Cóż, jesteśmy podekscytowani, że jutro [rozmawialiśmy 5 czerwca 2023r.] jedziemy do Polski, w której dawno nas nie było. Za długo. Zawsze mamy stamtąd dobre wspomnienia, więc jesteśmy szczęśliwi, że wracamy. Będziemy w trasie przez praktycznie cały ten rok, a w kolejnym pewnie zrobimy sobie małą przerwę. Kto wie? Zobaczymy. A potem pomyślimy o kolejnej płycie. 

Sprawdź nasze pozostałe wywiady – tutaj!

Foto: Atiba Jefferson

Posted in WywiadTagged