Ten rok, znany też pod nazwą „piekło na ziemi” powoli się kończy. Pomimo zawirowań na całym świecie, na szczęście wciąż wychodzi dużo dobrej muzyki, dlatego na tym się skupimy w poniższym wpisie. Wybraliśmy kilka płyt, które najczęściej gościły na naszych głośnikach w październiku i klasycznie już przygotowaliśmy playlistę z szerszym podsumowaniem – mamy nadzieję, że dobrze wam zrobią te trzy godziny muzyczki! Pamiętajcie, żeby wspierać ulubionych artystów w tych trudnych czasach. Czy to poprzez Patronite, Patreon, zakupy merchu czy muzyki. Za dwa dni rusza Bandcamp Friday (6.10) – tego dnia Bandcamp nie pobiera prowizji za wasze zakupy i wszystkie pieniądze lądują w kieszeni artystów! Fajnie, co?


Working Men’s Club – Working Men’s Club // post-punk


Przyznaję, że pisząc „post-punk” przy tytule płyty trochę skłamałem, chcąc ubrać całość w jak najszerszą ramkę. To co grają ci młodzi ludzie z brytyjskiego Todmorden ma w sobie znacznie więcej z synthpopu, dance-punku i kraut rocka, a w dodatku podszyte jest solidną dawką elektroniki. Wszystkie te wpływy zszyte są jednak ze sobą bardzo sprawny ściegiem, wobec czego mamy do czynienia z jednym z najciekawszych debiutów tego roku. (k) 


METZ – Atlas Vending (9.10) // noise rock


Kolejny wielki sukces na koncie Kanadyjczyków z METZ. Dzięki „Atlas Vending” odkryli zupełnie nowe kierunki w swojej twórczości. Czasami łączą psychodelię z przebojowością, czasami nawiązują do industrialu, momentami miziają się z prostym punkiem, a jeszcze w paru kawałkach wręcz wspinają się na swoje wyżyny w kwestii kombinowania. Co ciekawe, płyta z jednej strony brzmi całkiem przystępnie nawet dla osób, które nie miały wcześniej z nimi przyjemności, a z drugiej są na niej takie momenty, które brzmią brutalniej niż cokolwiek na ich poprzednich albumach. Czy to ich najlepsza płyta? Całkiem prawdopodobne. (k)


Nothing – The Great Dismal (30.10) // shoegaze


I kolejny zespół, który na swoim czwartym albumie wspiął się na swoje wyżyny. W przypadku Nothing jest to jednak powrót do wysokiej formy po takiej sobie poprzedniczce. Zaczyna się bardzo spokojnie, ale ogółem jest to bardzo mroczny, głośny i brutalny album. Oczywiście w shoegaze’owej skali, choć Nothing to nie jest już zespół, który można zamknąć w tej łatce. I to jest największy atut tej płyty. (k)


Loma – Don’t Shy Away // art pop


Loma to jeden z ciekawszych zespołów portfolio Sub Popu. Nie jest to bowiem typowy zespół z jakim ta marka się kojarzy. Amerykańsko – Belgijski projekt stawia raczej na art pop/ambient pop niż cokolwiek kojarzonego z gitarami. Na swoim drugim albumie wspaniale kontynuują najciekawsze, najmroczniejsze wątki z debiutu, jednocześnie nieco oszczędniej podchodząc do produkcji. Z świetnym skutkiem. Pobrzmiewa tu duch Talk Talk, ale także Portishead czy radioheadowego „Amnesiaca”. Warto. (k)


TOBACCO – Hot Wet & Sassy (30.10) // electronic, experimental


Nie będę ukrywać, o Tobacco usłyszałam dopiero ostatnio, dzięki featuringowi z Trentem Reznorem. Potem nadrobiłam kilka jego klipów, które zrobiły na mnie niemałe wrażenie i z nieukrywaną ciekawością czekałam na cały album. Dla mnie, jako fanki NIN to solidny ukłon w stronę twórczości Trenta. Trzeszczące dźwięki syntezatorów ubrane w bardzo piosenkowe kompozycje, które nadają się i na muzykę w tle i do potańczenia. To też trochę wycieczka sentymentalna do poprzedniej dekady, kiedy rzeczy typu Health czy Crystal Castles były boskim objawieniem. (Agata)


Lebanon Hanover – Sci-Fi Sky (20.10) // cold wave, post punk


Ale ten czas leci. Mam wrażenie, że dopiero co pisałam recenzję ich ostatniego albumu (2018). Jak oni to robią? Od debiutu pozostają czołowymi reprezentantami nowej fali cold wave i po raz kolejny udowadniają, że mają w tej materii jeszcze wiele do powiedzenia. Nie lada wyczyn, jak na zespół, który porusza się w tak ograniczonej stylistyce. Jednak trzeba im oddać, że wciąż poszukują, próbują nowych rozwiązań. Utwory od Hard Drug w górę brzmią już tak atmosferycznie i epicko, że równie dobrze mogłyby się znaleźć w dyskografii The Cure czy Bauhaus. (Agata)


Eartheater – Phoenix: Flames Are Dew Upon My Skin (2.10) // folktronica, avant garde


Większość albumów powstałych w trakcie pandemii, których słuchałam, skupiały się raczej na wyrażaniu złości i frustracji. Eartheater to jednak zupełnie inny głos. Głos tęsknoty, smutku, żalu, alienacji. Dużo akustycznej gitary, smyczków i niezwykle przejmującego głosu artystki tworzy piękny muzyczny pejzaż, który jednocześnie koi we wspólne niedoli ale też zanurza w smutku jeszcze bardziej. (Agata)


Poniżej znajdziecie wszystkie single i płyty, które zdobyły nasze serce w październiku – miłego słuchania!


Jeżeli podobają się Wam treści, jakie prezentujemy i chcecie nas wesprzeć, możecie odwiedzić nasz profil na Patronite: