Jeżeli śledzicie undrtn lub mnie na pewnym popularnym serwisie z foteczkami, raczej nie zobaczycie nic nowego. Jednak tym razem poza samymi obrazkami dodam do nich to, co lubię najbardziej – historię. Postaram się wam wytłumaczyć, dlaczego konkretne zdjęcia darzę sentymentem lub jakie wspomnienia się z nimi wiążą. Oby ten rok przyniósł jeszcze więcej ciekawych ujęć i anegdot!

Viagra Boys – Hydrozagadka, Warszawa

Vboys zasłużenie zbierają laury – zarówno za naprawdę dobry album, jak i występy na żywo. Ich koncert w Hydrozagadce był wyprzedany i naprawdę nigdy nie widziałam w tym klubie więcej osób niż tego walentynkowego wieczoru. Zespół zagrał świetnie, chociaż pewnie zabrzmię jak księżniczka – dla mnie było zbyt punkowo. Może to kwestia wiszącego na mojej szyi sprzętu, ale nie mam frajdy z rozlewania na mnie piwa czy ciągłych przepychanek. W każdym razie obserwując koncert z bezpiecznego miejsca przy scenie – było naprawdę świetnie. Wokalista jest w swojej obrzydliwości niesamowicie charyzmatyczny, ale czy zajebisty? O to już trzeba zapytać osoby, do których strzelał brudem z pępka. Po koncercie Krzysiek robił z nimi wywiad, a ja wbiłam na foty. Wokalista popijał wódkę prosto z butelki w zastraszającym tempie, co spowodowało, że połowa wywiadu to tak naprawdę jedno zdanie powtarzane w kółko. Na backstage’u było tyle osób, że zażartowałam sobie, że są jak punkowe The Kelly Family. Nikt nie miał pojęcia, o czym mówię. NIKT nie znał tego zespołu. Tym sposobem druga połowa wywiadu to tłumaczenie tym ignorantom kultu śpiewającej irlandzko-niemieckiej rodziny.


 

Algiers – Hydrozagadka, Warszawa

Koncert zaraz po ogłoszeniu planowano w o wiele większym miejscu niż Hydrozagadka, jednak z powodu niskiej sprzedaży biletów wydarzenie przeniesiono do klubu na podwórku 11 Listopada. Owszem, wielkość sali pasowała o wiele bardziej do ilości osób na koncercie, jednak biedny zespół ledwo się mieścił na scenie. Podczas występu nie kryli swojego niezadowolenia. Mimo wyraźnego zmęczenia i nietęgich humorów jak zwykle zagrali świetnie. A w trakcie pierwszej piosenki Franklin, wokalista zespołu, podchodził do każdego fotografa, dając mu chwilę na zrobienie dobrego zdjęcia. To, że mi nie wyszło idealnie, to już drugorzędna sprawa.


 

 Hanako, gdzieś na warszawskiej Pradze

Bardzo lubię urbexowe klimaty i pomimo kilku innych koncepcji na tę sesję cieszę się, że udało nam się wylądować na terenie tej ruiny, która niestety lada moment zostanie zrównana z ziemią. Pamiętam, że tego dnia było strasznie zimno, a zanim trafiliśmy na Pragę, próbowaliśmy się wbić na teren starej gazowni na Woli. To przepiękny budynek przypominający Koloseum. Niestety, grozi zawaleniem i teren, na którym się znajduje, jest ściśle ogrodzony i pilnowany. Pan ochroniarz nie kupił naszej historyjki o tym, że jesteśmy z ASP i potrzebujemy fot tego miejsca, żeby zdać jakiś egzamin. 

Robienie fot zespołom to dla mnie zawsze ogromna frajda i pomimo tego, że niektóre sesje to czysty spontan albo improwizowanie na bieżąco, zawsze kończy się to dobrze. Obym miała tyle szczęścia w 2020!


 

Kollaps – DK Luksus, Wrocław

Chwilę po zrobieniu tego zdjęcia ta wielka, ważąca dobrych kilka kilo sprężyna odczepiła się od metalowej konstrukcji i spadła z hukiem ze sceny lądując zaraz koło mojej nogi. Nie mówcie mojej mamie, ale czasem na koncertach bywa niebezpiecznie!


 

Lingua Ignota – Unsound Festival, Kraków

W tym roku nie byłam na tylu koncertach, na ilu bym chciała. Niestety ta sytuacja trwa już kolejny rok, dlatego, kiedy poczułam się odrobinę lepiej, postanowiłam to sobie odbić – Ligua Ignota dwa dni pod rząd? Brzmi jak plan. Dużo wcześniej umówiłyśmy się na zdjęcia w Krakowie. Kiedy zdecydowałam się na także koncert w Berlinie, odezwałam się do Kristin, że foty możemy porobić w Urban Spree, gdzie miała grać. Niestety w całym ferworze nie udało nam się spotkać wcześniej, dlatego stwierdziłam, że odezwę się do niej, kiedy dojadę do Krakowa. Dawno nie jechałam Polskim, przepraszam, FlixBusem i ze wspomnieniem bólu kolan przyznaję, że nic się nie zmieniło, jeżeli chodzi o komfort podróży. Podświadomie chyba czułam ogromną potrzebę rozprostowania kości, dlatego na przystanku w Katowicach, kiedy wszyscy palili papierosy, wyskoczyłam sobie po jogurcik do sklepu, trzymając w ręce tylko telefon. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam swój autobus mijający sklep, w którym byłam! Szczęście w nieszczęściu – udało mi się dogonić autobus, który łaskawie się zatrzymał. Jak więc możecie się domyślić, dojechałam do Krakowa w szampańskim humorze. Byłam już bardzo spóźniona, dlatego napisałam Ignocie, że najlepiej będzie zrobić foty po koncercie, bo nie dojadę na tyle wcześnie do Mangi. Niestety problem był taki, że wokalistka nie odczytywała tych wiadomości, a sala na unsoundzie jest o wiele większa od dziupli w Urban Spree.

Kiedy weszłam na salę, Ignota już grała, a ilość ludzi skutecznie mnie zniechęciła do podejścia bliżej sceny. Jestem osobą, która dosyć ciężko znosi zmiany planu, dlatego większość jej występu pielęgnowałam swoje rozgoryczenie faktem, że z portretu nici. Szczerze mówiąc, nie wiem, co mnie tknęło, żeby po jej występie stawić opór wszystkim wychodzącym ludziom i przebijać się przez nich, żeby dobiec pod scenę, gdzie wokalistka nerwowo pakowała wszystkie swoje kable a technicy rozstawiali już kolejny zespół. Musiałam ustawić się w kolejce dziewczyn, które chciały chociaż chwilę porozmawiać z Lignotą o jej występie. Ona tylko w kółko powtarzała thank you i rozglądała się nerwowo, upewniający się, czy na pewno wszystko spakowała. Kiedy wreszcie spotkałyśmy się wzrokiem i Kristin chciała do mnie podejść, ochroniarz kulturalnie, ale stanowczo poprosił ją o zejście ze sceny. Zostałam tam sama, nie wiedząc, co robić. Moja mina chyba mówiła wiele, ponieważ podeszła do mnie dziewczyna z aparatem pytając, co się stało. Streściłam jej więc całą sytuację a ona powiedziała – poczekaj tutaj, przyprowadzę ją. I zniknęła na backstage’u. Po chwili wyszła z przestraszoną Kristin, która w kółko mnie przepraszała, że się nie odzywała.

Zaproponowała, że pójdziemy do jej garderoby i zrobimy kilka zdjęć. Pomyślałam sobie, że teraz to już z górki – nic bardziej mylnego! Droga, która powinna nam zająć maksymalnie półtorej minuty, trwała jakieś 20 minut. Co chwilę ktoś podchodził do artystki chwaląc jej występ, zwierzając się jej z własnych trudnych przeżyć życiowych, dziękując jej za otwartość w mówieniu o przemocy domowej, itd. Kobiety płakały i przytulały się nawzajem, obok biegali techniczni, przechodzili inni artyści, ludzie się śmiali. Obok toczyła się zupełnie inna rzeczywistość a tutaj – na schodach, półpiętrze, przy drzwiach toalety – w pośpiechu i półszeptem ludzie otwierali się całkowicie, zwierzali z najskrytszych sekretów i dziękowali tej malutkiej kobiecie za odwagę, za zabranie głosu w imieniu tych wszystkich, które nie miały i nie mają odwagi. Kiedy patrzyłam na to wszystko z boku, przyglądałam się Kristin Hayter. Jest taka malutka, taka szczupła… Jak można uderzyć taką osobę, jak można się nad kimś takim znęcać? Na szczęście dla mnie pozostaje to w polu abstrakcji, natomiast ona pamięta. Jej ciało i ręce całe w bliznach też pamiętają.

W końcu udało nam się dotrzeć do garderoby. Ignota dosłownie opadła z sił na środku pokoju, opróżniła butelkę wody i sapała ciężko. Dwa razy spytała mnie, gdzie grała koncert dzień wcześniej i powtarzała, jak zmęczona jest. Często rozmawiam z muzykami o tym, jak wyglądają trasy i jak bardzo różnią się od tego, jak przedstawiają to filmy czy jak możemy o tym przeczytać w biografiach Zeppelinów. Patrzyłam na nią i życzyłam jej, żeby dała radę, żeby to wszystko przyniosło jej siłę, a nie depresję. 

Wyjęłam aparat i zrobiłam szybko kilka zdjęć, ale to ujęło mnie najbardziej. To była sekunda spokoju, kompletnej ciszy, spokojnego oddechu i regeneracji. Na ten krótki moment miałam ją tylko dla siebie, a ona była tylko dla mnie. Jestem jej za to bardzo wdzięczna. A to wszystko by się nie wydarzyło, gdyby nie dziewczyna z aparatem – Helena Majewska. Dziękuję.


 

Ministry – Inne Brzmienia Festival, Lublin

Ministry to zespół legenda. Gdyby nie Al Jourgensen, scena industrial-metalowa po prostu by nie istniała, a kto wie, może Trent Reznor do dziś byłby wokalistą Slim Bamboo? Jednak oglądanie na żywo zespołów, które swoją karierę zaczynały 40 lat temu, wiąże się z pewnym ryzykiem. Jeżeli dodasz do tego fakt, że wokalista zespołu przećpał i przepił w swoim życiu tak absurdalne ilości używek, że powinien nie żyć już kilka razy, możesz się spodziewać raczej średniego występu. Nawet mój towarzysz podróży jechał dość sceptycznie nastawiony, powtarzając, że Ministry się skończyło i w ogóle będzie to raczej smutny koncert. Trzy godziny później dostałam od niego sms-a w połowie koncertu: O kurwa Agata co tu się dzieje! Działa się magia, proszę państwa. Bo był to występ wspaniały, zespół był w świetnej formie, a ludzie szaleli, jakby jutra miało nie być. Z tego, co widziałam na setflist.fm, Ministry nie bawi się w bisy, w szczególności na festiwalach, ale tutaj po prostu musieli wrócić. Trzeba docenić to podwójnie, bo Al był już tak pijany, że ledwo bełkotał. Jak ten człowiek to robi? 


 

HIDE – Urban Spree, Berlin

HIDE to bardzo ciekawy zespół, oczywiście dzięki niezwykle charyzmatycznej wokalistce, Heather Gabel. Kiedy podoba mi się muzyka danego składu, rozpoczynam research na ich temat – wywiady, inne zespoły itd. W przypadku Heather jest naprawdę o czym czytać jeżeli chodzi o jej życie prywatne. Z zawodu artystka, przez wiele lat zarabiała na życie jako grafik. Projektowała plakaty oraz merch swoim ulubionym zespołom, jeździła z nimi też w trasy.

Jedna z tych tras łączy się z poznaniem miłości swojego życia, Laury Jane Grace. Wówczas funkcjonującej na scenie jako Tom, frontman zespołu Against Me!. Para wzięła ślub i wspólnie wychowywała córkę. O swojej transpłciowości i chęci poddania się tranzycji Laura poinformowała swoją żonę po dekadzie małżeństwa. Przez jakiś czas Heather wspierała partnerkę, wspólnie udzielając wywiadów o funkcjonowaniu w nowej rzeczywistości. Jednak po czasie okazało się, że Heather wcale nie jest szczęśliwa. Przypłaciła to stanami depresyjnymi i w końcu kobiety rozstały się. Niedługo potem powstał projekt HIDE. Występy i teksty są bardzo brutalne i dosłowne. Gabel rozprawia się w nich z patriarchatem, szowinizmem i brutalną codziennością, z którą się mierzy jako samotna matka. Heather to niesamowicie silna kobieta i bardzo ciekawa artystka. Mam nadzieję, że uda mi się z nią porozmawiać.


 

Daughters – Arena Wien, Austria

Cóż… co jak co, ale wydaje mi się, że temat Daughters w 2019 roku wyczerpałam do granic możliwości. Jeżdżenie za nimi, poznanie tych ludzi i możliwość zobaczenia ich na żywo kilka razy to niesamowita przygoda, którą będę wspominała długo. Dzięki temu zespołowi poznałam wielu ciekawych ludzi, między innymi Kamilę, która zaprojektowała mojego pierwszego w życiu zina, o Daughters właśnie. Alexis to niesamowicie wdzięczna postać do fotografowania. To zdjęcie wygląda jak scena z jakiegoś horroru i ciężko powiedzieć, czy Lex jest tutaj ofiarą czy oprawcą. Tak zresztą było na tym koncercie, który bardzo się różnił od tego na OFFIE. Na scenie już nie było tego rozochoconego performera, tylko wykończony człowiek, który co chwilę schodził ze sceny, płakał, dusił się i bił samego siebie. Bardzo ciężko się to oglądało.


 

Jeżeli podobają się Wam treści, jakie prezentujemy i chcecie nas wesprzeć, możecie odwiedzić nasz profil na Patronite: