Może się powtarzamy, ale kto by pomyślał, że będzie tyle premier w wakacje? Posłuchajcie najciekawszych z ostatnich dwóch tygodni – zarówno w płytach, jak i singlach. A – zauważyliśmy, że lubicie playlisty. Lifehack – na dole też jest jedna.
Wreck and Reference – Absolute Still Life (19.07) // experimental rock
Biorąc pod uwagę, że elementem charakterystycznym tego kalifornijskiego duetu było dotąd zestawienie ciężkich synthów z analogową perkusją, czwarty album w ich dorobku może być pewnym zaskoczeniem. Począwszy od tego, że jest tu lżej niż dotychczas, a panowie więcej mówią aniżeli wrzeszczą, kończąc na tym, że niemal zupełnie nie ma tu tradycyjnych bębnów. Ignat Frege przerzucił się na ich cyfrowy odpowiednik i zamiast dotychczasowych kawalkad, gra chłodne, przeszywające beaty. Felix Skinner również podąża tym tropem i w efekcie mamy płytę, która bardziej siądzie rozmiłowanym w abstrakcji (bo zarówno kompozycje, jak i teksty są w niej mocno skąpane) gotom niż metalowym hipsterom. A to też dobrze. (k)
Goon – Heaven Is Humming (19.07) // indie rock
Od razu powiem – w muzyce tych Kalifornijczyków słyszę wszystko to, za co pokochałem DIIV (których “Is The Is Are” jest moim zdaniem najlepszą płytą tej dekady, więc to duże porównanie). Długo jednak musiałem zastanawiać się, czemu. Songwriting jest tu w końcu bardziej indie rockowy niż dream popowy i dużo więcej przesteru, a nawet momentami krzyku (Ok, Zacharemu też się zdarzało, ale w przeciwieństwie do niego, Goon wysuwają to na pierwszy plan). Ale jednak umiejętność budowania napięcia, doskonała melodyjność (“Northern Saturn” – co to jest za hit!) łącząca się często w ramach jednego kawałka z hałasem (“F Jam”, “Datura”, “Critter”) czy motywami shoegaze’owymi i specyficzna “mgiełka”, za którą schowane jest całe brzmienie po pewnym czasie przyniosły mi odpowiedź. “Heaven Is Humming” to świetny album. Czy za trzy lata będę go katował tak mocno, jak “Is The Is Are”? Nie wiem, ale mam nadzieję, że tak. Czy indie rock widział w tym roku coś lepszego? Chyba nie. (k)
LINGUA IGNOTA – CALIGULA (19.07) // experimental
Doczekaliśmy się. Tak jak wspominała w rozmowie z UNDERTONE, Kristin pozbyła się wszystkiego, co zbędne na nowym albumie, zostawiając samo mięso. Szczerze mówiąc, nie potrafiłam sobie tego wyobrazić i to, co usłyszałam na CALIGULA, kompletnie mnie zaskoczyło. Czy da się przekazać jeszcze więcej emocji, czy może to być jeszcze bardziej dosadne? Tak, i można to zrobić bez ściany dźwięku. CALIGULA zmusza do zatrzymania się i wsłuchania. Utwory rozwijają się powoli i zaskakująco. Mam wrażenie, że Kristin dopiero teraz pokazała, na jak wiele ją stać. Serio, jak dużo można zrobić ze swoim głosem? Od quazi operowych śpiewów, przez senne balansowanie na granicy fałszu po wypluwanie płuc i zdzieranie gardła tak mocno, że sam słuchacz odczuwa ten ból. Smyczki i fortepian naturalnie skojarzyły mi się z The Fragile NIN. Może muzycznie znajdziecie lepsze porównanie, ale wydaje mi się, że ładunek emocjonalny mógł być podobny. (Agata)
Noche Tras Noche – Caer y caer (20.07) // horror punk, goth
Horrorpunkowa kapela z Nowego Jorku, jednak teksty zrozumiecie, jeżeli znacie język włoski. Świetnie zmiksowane EP nie jest pozbawione brudu, niechlujności i innych nietoperzy. Do tej pory załapywali się tyko na supporty (między innymi 1919), ale mają całkiem spory potencjał. Dawać ich na Return To The Batcave! (Agata)
Strange Ranger – Remembering The Rockets (26.07) // indie rock
Nie ma tu fajerwerków, ani wymyślania indie rocka na nowo. Nie ma oryginalnych zagrywek, czy przesadnego kombinowania z łączeniem gatunków. Co jakiś czas Strange Ranger puszczą co prawda oko do słuchacza, wrzucając do swoich kawałków małe nawiązania do post-punku czy madchesteru – ale tylko w kwestii motoryki. Dlaczego więc polecam tę płytę? Bo cudownie płynie. Słuchanie tej płyty to czysta przyjemność. I tak – nie będzie jej prawdopodobnie w zbyt wielu podsumowaniach roku. Ale warto mieć ją pod ręką, gdy potrzebujesz fajnego indie rockowego albumu do relaksu lub pracy. (k)
B Boys – Dudu (26.07) // post-punk
I tak samo jak wyżej – B Boys też nie próbują odkryć Ameryki. Nawet jeśli próbują coś udziwniać, zmieniać, czy łamać to nie wychodzą poza obręb sztywnego post-punkowego kanonu. Ale co z tego, skoro ich chuligańska, często oparta na skandowaniu i wkurwionych tekstach muzyka brzmi tak fajnie? Nie wiem, czy nie chcą (raczej tak) czy nie potrafią (raczej nie) bardziej kombinować, ale w sumie po co? Ważne, że nadrabiają charyzmą – a tej mają wiele. Aż chce się iść z nimi na jakąś rozróbę. No i takie kawałki, jak “No” czy “I Want” powinny królować na playlistach tych Waszych znajomych, którzy przeczytali Reynoldsa i lubią o tym opowiadać (to be fair – to o mnie). (k)
Dude York – Falling (26.07) // power pop
Przy Strange Ranger mówiłem o przyjemności słuchania, więc tutaj analogicznie muszę chyba wspomnieć o pełnym hedonizmie. A przynajmniej w kwestii brzmienia – “Falling” idealnie balansuje na granicy między fajnością a kiczem, dzięki czemu słucha się tego z absolutną radością – i to mimo raczej smutnych tekstów. W dodatku fajnym zabiegiem, dzięki któremu album jest interesujący przez cały czas trwania jest zastosowanie dwóch głównych wokali – męskiego i żeńskiego. Tym bardziej, że obydwa są bardzo ciekawe. Miłośników power popu zapraszam do posłuchania koniecznie, a tych nieobytych z gatunkiem również zachęcam – ta płyta to doskonałe wejście w styl, którego słucha się z czystą przyjemnością, a bez zażenowania. (k)
Cherubs – Immaculada High (26.07) // noise rock
Pełen gruzu bas, wręcz sludge’owa perkusja, kłujące gitary, jęczący wokal i wszystko brzmi jeszcze jakby tę muzykę puszczał sąsiad dwa mieszkania obok. Czyli przepis na idealną płytę noise rockową. Uparłem się tego dzisiaj, ale cóż – Cherubs nie szukają na siłę nic nowego, ale za to noise rockowy kanon wypełniają w pełni (i w sumie nic dziwnego – sami go tworzyli w latach 90.). No dobrze, może w takim “Sooey Pig” brzmią jak kiepsko przegrana pierwsza płyta Soundgarden, ale umówmy się – granicy noise’owej strefy komfortu to wcale nie przekracza. I dobrze – po co zmieniać coś co działa tak dobrze? No i docenią to fani zarówno nowoczesnego noise’u, jak i ci, dla których muzyka z 1995 roku to wciąż powiew świeżości. (k)
Maneka – Devin (26.07) // indie rock
Devin McKnight to jeden z najbardziej utalentowanych i najciekawszych gitarzystów w całym indie rocku. Swego czasu grał chociażby w Grass Is Green, czy na doskonałym “Foil Deer” Speedy Ortiz. Od pewnego czasu skupia się na swoim solowym projekcie – Maneka. Pomijając ciężkie, noise-rockowe intro, od pierwszego kawałka słychać charakterystyczny styl tego chłopaka (mam nawet refleksję, że dopiero dzięki tej płycie tak naprawdę słychać, jakie piętno odcisnął na stylówie Speedy Ortiz). Co ciekawe – wraz z upływem płyty, to wrażenie trochę się zaciera. Devin z każdym kawałkiem coraz bardziej eksperymentuje z punkiem czy noise rockiem. W połączeniu z wykręconymi przerywnikami i dosyć trudnym w odbiorze, niskim, “znudzonym” wokalem daje to efekt swoistego strumienia świadomości. Zdecydowanie ciekawy album. (k)
The Flaming Lips – Kings Mouth: Music and Songs // neo-psychedelia
Na swoim najnowszym albumie The Flaming Lips łączą konceptualność Pink Floyd i King Crimson z harmonijno-popową wrażliwością MGMT. “King’s Mouth”, kolejne dzieło zaliczające się do obszernej dyskografii amerykańskiej grupy, skądinąd chyba dobrze budzi skojarzenia z obrazem kosmosu, jaki zawsze w swej twórczości uskuteczniali wspomniani twórcy. Mamy tu i odrobinę ambientu w kawałkach takich jak chociażby “Electric Fire”, ale i też bardzo dużo psychodeli, czego przykładem mogą być utwory “Giant Baby” i “How Many Times”. Pełno również instrumentalnych spójników – przejść między poszczególnymi kawałkami, które tylko uwydatniają pewną dozę odrealnienia jakie zapewniają nam muzycy. Ciekawym zabiegiem jest również umieszczenie dwóch najciekawszych utworów na końcu albumu. “Mouth of the King”, będąc niejako tytułową, spaja ze sobą wszystkie części płyty, natomiast pięknie liryczne “How Can A Head” stanowi idealne podsumowanie wszystkich zebranych na niej motywów.
“King’s Mouth” powala zwłaszcza produkcyjnie. To właśnie ten aspekt sprawia, że skojarzenia z najdalszymi zakątkami kosmosu są raczej oczywiste. Szczególnie wokal, nieraz flirtujący z autotunem, brzmi nieziemsko. Kompozycyjnie zaś możnaby się pokusić o stwierdzenie, że to rock progresywny udający bubblegum pop. Nic dodać nic ująć – kwintesencja The Flaming Lips w świeżej odsłonie. (Marcin Kornacki)
Single / Teledyski / Inne:
The Number Twelve Looks Like You – Ruin The Smile // math core, post-hardcore
Brittany Howard – Stay High // soul blues
BALAGAN – Tree // garage punk, post-punk
Wilco – Love Is Everywhere (Beware) // indie rock
Frankie Cosmos – Rings (On A Tree) // indie pop
Shannon Lay – Death Up Close // contemporary folk
Vivian Girls – Sick // noise pop
Sleater-Kinney – The Center Won’t Hold // post-punk
LIFE – Hollow Thing // post-punk
Iggy Pop – Free // jazz-rock
CEREMONY – In The Spirit World Now // post-punk
The Messthetics – Better Wings // art punk
Mark Lanegan Band – Letter Never Sent // synth-pop
Here Lies Man – Long Legs (Look Away) // acid rock, afrobeat
Allah Las – In The Air // garage rock, psychedelic pop
Oh Sees – Heartworm // psychedelic rock
Black Marble – One Eye Open // cold wave
HIDE – Raw Dream // industrial
Tropical Fuck Storm – Who’s My Eugene? // alternative, avant-garde
Chelsea Wolfe – American Darkness // alternative
Secret Shame – Dark // cold wave
Archive – Erase // alternative
Russian Circles – Kohokia // sludge, post-metal
DIIV – Skin Game // dream pop
Warmduscher – Midnight Dipper // garage punk
Carla dal Forno – Took a Long Time // minimal wave
Black Country, New Road – Sunglasses // post-punk, experimental rock
Caroline Polachek – Ocean of Tears // art pop
Caroline Polachek – Parachute // art pop
The Claypool Lennon Delirium – Little Fishes // psychedelic rock
The Chats – Identity Theft // punk rock
Marika Hackman – all night // indie rock
Friendly Fires – Run The Wild Flowers // indietronica
Third Eye Blind – Screamer // alternative rock